Coraz więcej Stowarzyszenia „Cross” w mediach społecznościowych!
Dołącz do nas na
Subskrybuj kanał Stowarzyszenia „Cross” i bądź na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami, relacjami sportowymi, transmisjami na żywo, inspirującymi historiami oraz wyjątkowymi projektami promującymi aktywność osób z niepełnosprawnością wzroku.
Nowe i archiwalne materiały filmowe, ciekawe wywiady, shorty, sportowe emocje i społeczność, która wspiera się nawzajem – to wszystko znajdziesz właśnie u nas!
Kliknij „Subskrybuj” i włącz powiadomienia, żeby nic cię nie ominęło!
Znajdź nas na
Lubisz sport i dobre emocje? To miejsce dla ciebie!
Obserwuj nasz fanpage na Facebooku i śledź, co słychać w Stowarzyszeniu „Cross”, które wspiera sport osób z dysfunkcjami wzroku.
Tu znajdziesz najwięcej informacji o organizowanych wydarzeniach − zawodach, obozach i szkoleniach sportowych. Nie pominiesz żadnego z nich! Zapoznasz się z relacjami i wynikami ze wszystkich naszych imprez.
Dołącz do naszej społeczności. Razem możemy więcej!
W dniach 15-23 marca 2025 roku w Ośrodku Rehabilitacyjno-Wypoczynkowym Wielspin w Wągrowcu odbyły się kolejne mistrzostwa szachowe Stowarzyszenia „Cross”. Zawody przyciągnęły 38 uczestników, w tym 14 pań. Zainteresowanie turniejem wskazuje na jego znaczenie w szachowej społeczności osób z dysfunkcją wzroku.
Wydarzenie wsparły Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz PFRON. Zadania koordynatora turnieju wzięła na siebie Józefa Spychała, a za sprawiedliwy przebieg rozgrywek odpowiadali sędziowie Witalis Sapis oraz Krzysztof Derecki. Dzięki ich profesjonalizmowi każdy zawodnik mógł czuć się pewnie i w pełni skupić na rywalizacji.
Emocje i szachowa precyzja
Turniej rozgrywany był na dystansie 9 rund. Pierwsze z nich upłynęły pod znakiem bardzo solidnej gry faworytów i były niezwykle intensywne, ponieważ podwójne rundy rozplanowano w harmonogramie na początku turnieju. W pierwszy i trzeci dzień mistrzostw graliśmy więc cały dzień: rundę poranną po śniadaniu, a rundę popołudniową po obiedzie. Zawodnicy często kończyli partie dopiero przed kolacją, co było wyczerpujące.
Po pierwszych spotkaniach wyłoniła się ośmioosobowa czołówka. Główni kandydaci do medali — zawodnicy z najwyższymi rankingami i najbardziej utytułowani — starali się nie tracić punktów w starciach z niżej notowanymi przeciwnikami. Na prowadzenie szybko wysunął się Jerzy Rutkowski, prezentujący bardzo wysoką formę. Tuż za jego plecami czaili się Tadeusz Żółtek, Sylwester Barnowski i Rajmund Filipiak, tracący do niego zaledwie pół punktu.
W szóstej rundzie Jerzy Rutkowski pokonał Sylwestra Barnowskiego, który po tej porażce wypadł poza strefę medalową, a Rutkowski, korzystając dodatkowo na remisach swoich rywali, umocnił się na pozycji lidera. Tymczasem do walki o podium włączył się także Tadeusz Gryglewicz, który pokonał Wernera Mettela. Jego zapał szybko, bo już w siódmej rundzie, ostudził Tadeusz Żółtek, zwyciężając w ich bezpośrednim pojedynku.
Na tym etapie rozgrywek czołówka się ustabilizowała: Jerzy Rutkowski na prowadzeniu, Tadeusz Żółtek tuż za nim, a Sylwester Barnowski na trzecim miejscu, z Rajmundem Filipiakiem depczącym mu po piętach. W ostatnich partiach liderzy skutecznie kontrolowali sytuację, nie dopuszczając do dramatycznych przetasowań.
W przedostatniej rundzie doszło do jednego z najbardziej emocjonujących pojedynków turnieju: Sylwester Barnowski, grający białymi, walczył z Rajmundem Filipiakiem o miejsce na podium. Zacięta walka zakończyła się remisem, który pozwolił Barnowskiemu utrzymać trzecie miejsce. Świetną postawą wykazali się również Mateusz Gembski, Józefa Spychała i Leonarda Liszewska, którzy z dorobkiem 5 p. znaleźli się tuż za czołówką.
W rywalizacji kobiet trwała wyrównana walka do ostatniego ruchu. Od pierwszych rund prym wiodły Bożena Chudoba i Józefa Spychała. W końcowej fazie do walki o najwyższe miejsca dołączyła Leonarda Liszewska. Wszystkie trzy panie ukończyły turniej z 5 p., a o kolejności decydowała punktacja pomocnicza.
Warto odnotować, że aż ośmiorgu zawodnikom udało się podczas turnieju podwyższyć kategorie szachowe: II kategorię ma teraz Jan Łazuka („Tęcza” Poznań), III kategorię uzyskała Teresa Jurczak („Podkarpacie” Przemyśl), a IV aż pięcioro zawodników − Paweł Wojciechowski („Hetman” Lublin), Sławomir Bagiński („Razem na Szlaku” Poznań), Teresa Luty („Sudety” Kłodzko), Maria Kusto (ŚKS Kielce), Barbara Szalbierz („Razem na Szlaku” Poznań) i Anna Jasiaczyk („Omega” Łódź).
Na sali gry Mistrzostw Stowarzyszenia „Cross” w Szachach 2025
Pierwsze sukcesy
W zawodach wzięły udział również osoby, które dopiero niedawno zaczęły interesować się szachami i pierwsze kroki stawiały podczas zeszłorocznego obozu szkoleniowego, gdzie uczyły się podstaw gry oraz tajników strategii i taktyki.
− Zawodnicy, którzy uczestniczyli w projekcie „Krok naprzód 2024”, w tym roku pokazali już olbrzymi postęp. Ich zaangażowanie, chęć nauki i odwaga w podejmowaniu decyzji na szachownicy napawają ogromną dumą. Widać, że szachy nie są dla nich tylko grą – to prawdziwa droga rozwoju i przekraczania własnych barier − podkreśla sędzia Krzysztof Derecki.
Wielu debiutantów nie ukrywało wzruszenia i wielkich emocji po swoich pierwszych partiach, podkreślając, że turniej był dla nich nie tylko okazją do sprawdzenia umiejętności, lecz także pierwszym poważnym krokiem w nowym jeszcze dla nich świecie szachów.
Więcej niż rywalizacja
Organizatorzy zadbali o czas na integrację, wieczorne spotkanie przy kawie i cieście, a także kolację przy grillu (przeniesioną z powodu niesprzyjającej aury do budynku). Były rozmowy, śmiech i budowanie prawdziwych przyjaźni.
− To nie był tylko turniej, to było spotkanie ludzi, którzy patrzą na świat sercem – mówiła Józefa Spychała.
Atmosferę mistrzostw w Wągrowcu zawodnicy bardzo doceniali. Wielu z nich chętnie dzieliło się swoimi wrażeniami, nie szczędząc ciepłych słów zarówno pod adresem organizatorów, jak i współuczestników.
− To był świetnie zorganizowany turniej. Znakomite warunki do gry, spokój, przestrzeń – wszystko, czego potrzeba do skupienia. Cieszę się, że mogłem rywalizować w tak przyjaznej atmosferze − powiedział Jerzy Rutkowski, triumfator tegorocznych mistrzostw.
Ceremonia medalowa. Od lewej sędzia Witalis Sapis, zdobywcy podium mistrzostw: Tadeusz Żółtek, Jerzy Rutkowski i Sylwester Barnowski oraz koordynatorka turnieju Józefa Spychała
A wicemistrz Tadeusz Żółtek dodał od siebie:
− Turniej w Wągrowcu odbywa się od lat i zawsze stoi na bardzo wysokim poziomie. Poza sportową rywalizacją ogromną wartością jest możliwość spotkania starych znajomych i poznania nowych osób. Wspólne rozmowy, wymiana doświadczeń – to jest coś bezcennego. Bardzo chętnie tutaj wracam.
− Każda partia była dużym wyzwaniem, ale czuło się wzajemny szacunek i ducha fair play, o który tak trudno w niektórych środowiskach. Tutaj naprawdę tworzymy jedną szachową rodzinę − podkreślał Roman Staruch.
Również wielu zawodników debiutujących na mistrzostwach Stowarzyszenia nie kryło wzruszenia. Anna Jasiaczyk powiedziała:
− Jeszcze rok temu nie myślałam, że będę grać w takim turnieju. Dzięki szkoleniom i wsparciu środowiska „Crossu” poczułam, że szachy są dla każdego, również dla mnie. Cieszę się, że miałam okazję zmierzyć się z tak doświadczonymi zawodnikami oraz przyjaciółmi.
Podobnego zdania była Teresa Jurczak:
− Turniej pozwolił mi się sprawdzić, ale przede wszystkim poczuć się częścią większej społeczności. Zawody takie jak te uświadamiają, że ograniczenia są tylko w naszej głowie.
Zawodnicy zgodnie podkreślali, że ośrodek Wielspin to idealne miejsce do rozgrywek. Przestronna sala gry, bufet z aromatyczną kawą i herbatą, smaczne posiłki uwzględniające różnorodne diety oraz możliwość korzystania z siłowni, basenu czy kręgielni – wszystko to stworzyło idealne tło do rywalizacji i wypoczynku. „Aż chce się tu wracać” – mówiła Bożena Chudoba, najlepsza z zawodniczek.
Mistrzostwa Stowarzyszenia „Cross” w szachach 15-23.03.2025 r., Wągrowiec Najlepsi w tym roku:
Dzięki Stowarzyszeniu „Cross” już przez ćwierć wieku niewidomi i słabowidzący kręglarze walczą o tytuł indywidualnego mistrza Polski. W tym roku zmagania odbywały się w kręgielni w Gostyniu, gdzie w sześciu kategoriach walczyło 58 osób.
Po eliminacjach, które miały miejsce pod koniec marca w Sierakowie, do finału każdej kategorii dostało się 50 procent startujących plus jedna osoba. Wszyscy wiedzieli, że tak naprawdę dopiero w Gostyniu będzie można zweryfikować poziom swoich umiejętności i realnie ocenić wyniki. Mimo to część osób po występie w Sierakowie liczyła na to, że nie mniej punktów uzyska w Gostyniu.
Starty składały się z dwóch etapów. W pierwszym brali udział wszyscy zawodnicy i oddawali po 120 rzutów, a do ścisłych finałów awansowała szóstka najlepszych z każdej kategorii i w nich również oddawano po 120 rzutów. O wyniku decydowała suma tych dwóch startów.
Rzuty próbne w grach eliminacyjnych kategorii B1. Przy torach Grzegorz Modrzyński i Monika Neubert oraz ich asystenci
W kategorii B1 kobiet zarówno eliminacje, jak i finały wygrała Renata Domin. Zagrała dwie równe gry 473 i 477 p. Pokonała tym samym faworytki, Reginę Szczypiorską i Karolinę Rzepę, które ostatecznie zdobyły odpowiednio drugie i czwarte miejsce. Sporą niespodzianką był występ Moniki Neubert z Iławy, która gra w kręgle dopiero od kilku sezonów. Ta drobniutka zawodniczka, na co dzień korzystająca z pomocy swojej mamy, w eliminacjach zdobyła tylko dwa punkty mniej niż zwyciężczyni mistrzostw. Jej wyrównane rzuty i tylko 11 rynien dawało, jak na tę kategorię, duże nadzieje na jeszcze większą walkę w finale. Tutaj jednak dwie ostatnie gry Moniki nie dorównały wcześniejszym, przez co spadła na trzecie miejsce. Tuż po starcie zawodniczka przyznała, że przegrała ze stresem, ale jej chęć do walki, determinacja i ustawiczne dążenie do poprawiania wyników stwarzają dobre perspektywy na przyszłość. Dodała również, że takie rezultaty uzyskuje dzięki udziałowi w szkoleniach projektu „Krok naprzód” oraz systematycznym treningom.
Sporą dawkę emocji i niepewności zafundowały nam zawodniczki kategorii B2. Jadwiga Rogacka, wielokrotna mistrzyni Polski i Europy, w gostyńskich eliminacjach zajęła dopiero trzecie miejsce, ustępując Irenie Ziębie i zwyciężczyni tych eliminacji Karolinie Skirel. W startach finałowych jeszcze po trzech grach nie było wiadomo, która z pań zostanie triumfatorką mistrzostw Polski, ponieważ Jadwiga odrobiła straty, a jej rywalki zagrały poniżej średniej. Dopiero czwarta gra przyniosła rozstrzygnięcie i... mistrzynią znowu została Jadwiga Rogacka, przed Karoliną Skirel i Ireną Ziębą. Trzeba odnotować, że w tej kategorii rezultaty pań znacząco odbiegały in minus od zdobyczy punktowych z Sierakowa.
Rzuty finałowe w kategorii B2 kobiet
W kategorii B3 kobiet w grach eliminacyjnych pierwsze miejsce zajęła Irena Curyło, a tuż za nią znalazły się, pokonawszy barierę 600 p., dwie zawodniczki klubu „Hetman” Lublin − Emilia Sawiniec i Elżbieta Malinowska. W rzutach finałowych Irena Curyło zdobyła ponad 150-punktową przewagę nad rywalkami za sprawą między innymi ostatniej gry na poziomie 192 p. Łącznie uzyskała 1357 p., czym zdominowała bezpośrednią rywalkę. Mowa tu o Ewelinie Woszuk, która po grach eliminacyjnych była dopiero piąta, ale w pierwszej z czterech gier finałowych uzyskała identyczny wynik jak mistrzyni, w kolejnych odrabiała stratę do pozostałych konkurentek i ostatecznie zdobyła wicemistrzostwo. Różnica między drugą a czwartą zawodniczką wynosiła tylko 12 p., ponieważ Ewelina zagrała w sumie 1194 p. Na trzecim miejscu znalazła się Emilia Sawiniec z wynikiem 1186 p., a tuż za podium Elżbieta Malinowska z rezultatem 1182 p.
Obsadę mistrzowskiego podium w kategorii B1 mężczyzn można skomentować krótko: Jan Zięba i reszta. Wprawdzie Janek w tym roku nie zagrał powyżej 600 p. (w eliminacjach uzyskał 564 i o 4 p. mniej w finale), ale wystarczająco do zbudowania bardzo dużej przewagi nad rywalami. Jego łączny wynik to 1124 p. Na drugim miejscu znalazł się Tadeusz Kolbusz, który rok do roku poprawia swoje rezultaty. W finale mistrzostw Tadek pokonał tak utytułowanych zawodników jak Szczepan Polkowski czy Zdzisław Koziej. Systematyczna praca na szkoleniach przyniosła efekty, bo na osiem gier Tadeusz tylko jedną zakończył poniżej 100 p. Na najniższym stopniu podium stanął Szczepan Polkowski, który w grach finałowych wprawdzie pokonał Kolbusza 33 punktami, jednak zabrakło mu ≤≥≥do niego w sumie 18 p. Należy zwrócić uwagę na bardzo słaby występ Zdzisława Kozieja, wielokrotnego mistrza Polski, Europy i rekordzisty Europy z poprzednich lat. „Generał” całkowicie pogubił się zarówno w grach eliminacyjnych, jak i finałowych, i uzyskał ostatni, szósty wynik w stawce najlepszych. Można powiedzieć, że „zaczął niepotrzebnie kombinować i stracił powtarzalność. Co więcej, w ścisłym finale zaliczył aż 28 rynien! Miejmy nadzieję, że uda mu się odbudować formę, bo z kręglami jest jak z jazdą na rowerze − tego się nie zapomina.
Rywalizacja zawodników w kategorii B3. Od lewej: Władysław Wakuliński, Grzegorz Kanikuła i Daniel Jarząb
W kategorii B2 mężczyzn Stanisław Stopierzyński uzyskał w rzutach eliminacyjnych najwyższy wynik zawodów − 745 p. Nawet panowie z B3 tyle nie pokazali. Druga finałowa gra na poziomie 723 p. dała mu ponad 130-punktową przewagę nad srebrnym medalistą Mieczysławem Kontrymowiczem. Podium uzupełnił Ryszard Lewandowski, który dzięki bardzo dobremu występowi w eliminacjach zbudował sobie bezpieczną poduszkę punktową. W rzutach eliminacyjnych pokonał nawet o 6 p. Mietka, ale w finale zagrał już o ponad 30 p. mniej i spadł na trzecie miejsce. Czwartą lokatę zajął Wojciech Puchacz, który próbował gonić rywali, lecz zabrakło mu 24 p. do brązowego medalu.
To, co działo się w kategorii B3 mężczyzn, można nazwać istnym rollercoasterem. Trzech zawodników uzyskało w eliminacjach wynik powyżej 700 p. Najlepszy w tej trójce był Daniel Jarząb (725 p.), za nim, ze stratą 3 p., był Grzegorz Kanikuła, a dalej Władysław Wakuliński z 702 p. Rywalizacja o tytuł rozegrała się tylko między nimi.
W finale znów wszyscy trzej zagrali powyżej 700 p. Po trzech grach swoją stratę do rywali odrobił Władysław Wakuliński i nie sposób było wskazać zwycięzcę. Daniel Jarząb, jak sam powiedział, czekał na taką szansę 15 lat. Tym razem można powiedzieć, że przegrał sam ze sobą, bo jego rzuty i największa liczba „dziewiątek” podwyższały wynik, ale co z tego, skoro na jednym z torów na 30 rzutów dziewięć to były „środki”, które niestety nie dają wielu punktów. Kręgle to nie skoki narciarskie, tu nie ma dodatkowych punktów za styl. Ostatecznie między pierwszym a trzecim zawodnikiem na 240 oddanych rzutów różnica punktowa wynosiła tylko (albo aż) 6 p. Z sumą 1438 p. mistrzem Polski został Grzegorz Kanikuła, o 2 p. mniej zdobył wicemistrz Władysław Wakuliński, a o owych 6 p. mniej drugi wicemistrz Daniel Jarząb.
Dekoracja wszystkich finalistów kategorii B1
Po takich grach powiedzieć, że każdy rzut jest ważny, to tak jakby nic nie powiedzieć. Okazuje się, że na 240 rzutów sześć punktów ma decydujące znaczenie. Jednak rezultaty panów w B3 są niczym w porównaniu z osiągnięciem Stanisława Stopierzyńskiego w B2. To pierwszy raz, kiedy mistrz Polski w B2 ma wynik o 30 p. lepszy od zawodnika z kategorii B3.
W trakcie uroczystego zakończenia mistrzostw koordynatorka zawodów Joanna Staliś uhonorowała zwycięzców pucharami, medalami oraz nagrodami finansowymi i rzeczowymi, a trenerka kadry narodowej niewidomych i słabowidzących w kręglach klasycznych Bożena Polak wręczała zawodniczkom i zawodnikom powołania na mistrzostwa Europy, które odbywać się będą od 9 do 17 maja na Słowacji.
Do polskiej reprezentacji na XXIV Mistrzostwa Europy Niewidomych i Słabowidzących w Kręglach Klasycznych powołani zostali:
Kobiety
B1− Karolina Rzepa, Regina Szczypiorska
B2 − Jadwiga Rogacka, Irena Zięba
B3 − Irena Curyło, Ewelina Woszczuk, Emilia Sawiniec
Mężczyźni
B1 − Jan Zięba, Zdzisław Koziej, Szczepan Polkowski
B2 − Mieczysław Kontrymowicz, Stanisław Stopierzyński, Wojciech Puchacz
B3 − Daniel Jarząb, Albert Sordyl, Władysław Wakuliński
Liczymy na kolejny worek medali!
Dekoracja finalistów kategorii B2
25 lat obecności kręgli klasycznych w naszym środowisku, której początek dał śp. Włodzimierz Sejdych, procentuje tym, że gramy coraz lepiej i równiej, i że coraz trudniej o faworytów, bo wszyscy mają potencjał, aby zostać mistrzem.
Mistrzostwa Polski mogły się odbyć dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz PFRON.
Z pełnymi wynikami tegorocznych mistrzostw można zapoznać się TUTAJ
Dekoracja mistrzowskiego podium i pozostałych finalistek kategorii B3
Wyniki finałów XXV Mistrzostw Polski Osób Niewidomych i Słabowidzących w Kręglach Klasycznych 10-13.04.2025 r., Gostyń
Tabela wyników - kobiety - w nawiasie wyniki eliminacji
Kobiety
Kategoria B1
1.
Renata Domin „Łuczniczka” Bydgoszcz
(473) 950 p.
2.
Regina Szczypiorska „Morena” Iława
(429) 861 p.
3.
Monika Neubert „Morena” Iława
(471) 805 p.
4.
Karolina Rzepa „Łuczniczka” Bydgoszcz
(381) 780 p.
5.
Grażyna Kamińska „Morena” Iława
(336) 677 p.
6.
Katarzyna Świątek „Łuczniczka” Bydgoszcz
(307) 584 p.
Kategoria B2
1.
Jadwiga Rogacka „Pionek” Włocławek
(619) 1262 p.
2.
Karolina Skirel „Morena” Iława
(640) 1248 p.
3.
Irena Zięba „Debiut” Kielce
(621) 1233 p.
4.
Jadwiga Szamal „Omega” Łódź
(604) 1172 p.
5.
Jolanta Krok-Sabaj „Podkarpacie” Przemyśl
(550) 1122 p.
6.
Katarzyna Majewska „Pionek” Włocławek
(577) 1099 p.
Kategoria B3
1.
Irena Curyło „Pogórze” Tarnów
(650) 1357 p.
2.
Ewelina Woszuk „Pionek” Włocławek
(576) 1194 p.
3.
Emilia Sawiniec „Hetman” Lublin
(632) 1186 p.
4.
Elżbieta Malinowska „Hetman” Lublin
(608) 1182 p.
5.
Elżbieta Ćwikła „Warmia i Mazury” Olsztyn
(575) 1153 p.
6.
Agnieszka Pokojska „Morena” Iława
(581) 1148 p.
Tabela wyników - mężczyźni - w nawiasie wyniki eliminacji
Walka o każdą piłkę, wylane litry potu, ogrom ambicji i… − i ponownie najlepsza okazuje się drużyna z Wrocławia! Po raz kolejny zawodnicy „Sprintu” Wrocław udowodnili, że nie ma na nich mocnych.
W dniach 10-13 kwietnia 2025 roku w hotelu Groman w Sękocinie Starym odbyły się kolejne drużynowe mistrzostwa Polski w showdownie. Swoje reprezentacje wystawiło dziewięć klubów: „DoSAN” Wałbrzych, „Ikar” Lublin, „Zryw” Słupsk, „Łuczniczka” Bydgoszcz, „Lajkonik” Kraków, „Warmia i Mazury” Olsztyn, „Podkarpacie” Przemyśl, SMP Chorzów oraz „Sprint” Wrocław. Dodatkowo wystąpiła drużyna „Reszty Świata”, złożona z zawodników z Warszawy, Lublina i Krakowa, ale jej wynik nie liczył się do końcowej klasyfikacji.
Jeden z najbardziej zaciętych pojedynków turnieju – „Podkarpacie” Przemyśl kontra „Ikar” Lublin
Od samego początku mieliśmy do czynienia z bardzo zaciętymi spotkaniami. W meczu ekip z Przemyśla i Słupska do zmiany stron (przy 16 punktach jednej z drużyn) na dwupunktowym prowadzeniu znajdował się „Zryw”, ale już po przerwie „Podkarpacie” zaczęło odrabiać straty i wyszło na czoło stawki. Kolejne wymiany, gra punkt za punkt i ze zwycięstwa mogła cieszyć się drużyna z Przemyśla, która ostatecznie pokonała rywali 32:26. Równie zacięty pojedynek stoczyły ekipy z Wałbrzycha i Chorzowa, dość powiedzieć, że pod koniec meczu na tablicy wyników widniał remis 28:28! Znakomitą zmianę dał Mychajło Kandala, który zdobył trzy decydujące punkty dla SMP Chorzów. Dzięki nim drużyna wygrała 31:28 i wróciła z potyczki z tarczą.
Pojedynek kapitanów drużyn z Wrocławia i Słupska – Krystian Kisiel kontra Ariel Kiresztura
Sporo problemów swoim rywalom sprawiał team „Reszty Świata” w składzie Klaudia Sasin, Aleksadra Wysocka, Michał Wałecki i Jarosław Semczyszyn. Grali oni wprawdzie poza konkursem, jednak nie zamierzali nikomu odpuszczać. Boleśnie przekonała się o tym ekipa „DoSAN-u” Wałbrzych, która musiała uznać wyższość przeciwników po przegranej 29:31. Był to kolejny bardzo zacięty mecz, w którym praktycznie przez cały czas wynik oscylował w okolicach remisu. Dużo emocji zapewnił też pojedynek zespołów z Olsztyna i Bydgoszczy. Bardzo blisko końcowego sukcesu był pierwszy z wymienionych, jednak jego rywale umieli zachować zimną krew, nie pozwolili sobie na stratę kolejnych punktów i sami zaczęli je zdobywać. Bydgoszczanie ostatecznie zwyciężyli 31:27!
W kolejnym dniu rozgrywek obserwatorzy ostrzyli sobie zęby na mecz Lublina z Przemyślem, bo zapowiadał się na bardzo zacięty. Tak też było: punkt za punkt, bardzo szybkie wymiany piłek i… 29:25 dla „Ikara”. Ale wtedy na placu boju pojawił się reprezentant Polski Przemysław Knaź, który wziął sprawy drużyny „Podkarpacia” w swoje ręce. Nie pozwolił sobie na stratę żadnego punktu, zdobywał przy tym bramki, żeby ostatecznie ustalić wynik rozgrywki na 31:29. Pewne było już, że w najgorszym razie sportowcy Przemyśla zajmą w końcowej klasyfikacji drugie miejsce. Cały czas mieli jednak szansę na zwycięstwo. Miało o tym zadecydować starcie z ekipą „Sprintu” Wrocław.
A ono okazało się nie tak zacięte jak wcześniej wspomniany pojedynek. Wrocławianie nie dali najmniejszych szans przeciwnikom, pokonując ich mocno 32:8. Marzenia drużyny Przemyśla o wygraniu turnieju prysły zatem bardzo szybko, a ekipa z Dolnego Śląska potwierdziła, że nie ma na nią mocnych.
Drużyny z podium mistrzostw Polski 2025
Sporą niespodziankę swoim kibicom sprawili reprezentanci „Zrywu” Słupsk, którzy pomimo dwóch porażek pierwszego dnia rozgrywek (z Przemyślem i Wrocławiem) pewnie wygrali swoje wszystkie kolejne mecze i mogli cieszyć się z historycznego sukcesu! Po raz pierwszy bowiem od samego początku rozgrywania drużynowych mistrzostw Polski zdobyli miejsce na podium!
Pierwszy w tym roku turniej showdowna rangi mistrzowskiej za nami. Teraz czeka zawodników krótka przerwa od startów, za to wypełniona treningami, bo tuż za rogiem kolejne mistrzostwa – tym razem deblowe.
X Drużynowe Mistrzostwa Polski w Showdownie 10-13.04.2025 r., Sękocin Stary
„Sprint” Wrocław: Diana Afnahel, Julia Szwałek, Weronika Szynal, Kinga Witkowska, Krystian Kisiel, Filip Liszewski (trenerka: Monika Szwałek)
Nowy system, którego nikt do końca nie potrafił rozgryźć, nie odebrał naszym zawodnikom woli walki. Wszyscy Biało-Czerwoni zakończyli rozgrywki w pierwszej dziesiątce, a Katarzyna Pietruszyńska stanęła na podium.
W centrum sportowym w Nymburku w Czechach odbył się pod koniec marca trzeci tegoroczny turniej międzynarodowy w showdownie − BSC Prague Showdown Cup 2025. Frekwencja dopisała, przyjechało aż 60 zawodników – 24 kobiety i 36 mężczyzn − a wśród nich spora część europejskiej czołówki. Swoje reprezentacje wystawiło dziesięć państw, mierzyliśmy się z przedstawicielami Czech, Belgii, Bułgarii, Francji, Niemiec, Włoch, Korei Południowej, Litwy, Słowacji i Szwajcarii. Dla Polski grali: Katarzyna Pietruszyńska, Katarzyna Stenka, Przemysław Knaź i Krzysztof Sobiło. Mecze ekipy obserwował trener kadry Szymon Borkowski.
Czeski turniej przeprowadzono na całkowicie nowych zasadach, zbliżonych do tych, które obowiązują w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Jego zawiłości mogły sprawiać trudność nawet sędziom. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni rywalizowali w jednej grupie tzw. systemem szwajcarskim. W pierwszej rundzie panowie rozgrywali sześć meczów, a panie pięć, zgodnie z rozstawieniem wynikającym z rankingu IBSA. W kolejnych rundach zawodnicy rozgrywali już pojedyncze mecze. Po tych spotkaniach byli klasyfikowani według zdobytych punktów i jeśli znaleźli się w pierwszej ósemce, z automatu awansowali do następnego etapu. Sportowcy z miejsc 9-24 rywalizowali między sobą o awans i grę z najlepszymi. Co istotne, zastosowano inną niż zazwyczaj punktację. Za zwycięstwo w stosunku 2:0 zawodnik otrzymywał aż cztery punkty, a za wygraną 2:1 trzy (jeden punkt trafiał do pokonanego gracza).
Mecz o brązowy medal – Włoszka Sonia Tranchina (z lewej) kontra Katarzyna Pietruszyńska
Bardzo dobrze turniej rozpoczęli Katarzyna Pietruszyńska i Krzysztof Sobiło, którzy zajęli odpowiednio czwarte i piąte miejsce, a tym samym zagwarantowali sobie grę w najlepszej szesnastce turnieju. O taką możliwość musieli jeszcze powalczyć Katarzyna Stenka oraz Przemysław Knaź, którzy uplasowali się na dziesiątym i dwudziestym miejscu. Kasia trafiła na reprezentantkę Szwajcarii Noemi Hofmann, z którą grała już w poprzedniej rundzie. Pierwszy set nie poszedł po jej myśli, przegrała go 8:11, ale po zmianie stron całkowicie odwróciły się też losy spotkania: Kasia bardzo pewnie wygrała trzy kolejne sety (11:0, 12:2, 12:2) i awansowała do następnej rundy. Na Przemka czekał jeden z najlepszych włoskich zawodników – Andrea Lazzarini. Także Przemek w pierwszym secie musiał uznać wyższość rywala (przegrana 1:11), ale taki wynik tylko podrażnił naszego reprezentanta. W kolejnych setach role się odwróciły i nasz zawodnik ostatecznie wygrał 3:1. Dzięki takiej postawie wszyscy Biało-Czerwoni zameldowali się w najlepszej szesnastce turnieju!
W drugiej rundzie czekał na Przemka zajmujący piątą pozycję w światowym rankingu IBSA Francuz Pierre Bertrand. Zapowiadała się więc bardzo trudna przeprawa. A tu niespodzianka − nasz zawodnik zaskoczył zarówno przeciwnika, jak i siebie, wygrywając mecz bez straty seta! Równie pewnie ze swoją rywalką rozprawiła się Kasia Pietruszyńska, która nie dała żadnych szans pochodzącej ze Szwajcarii Ricie Dütsch. Odrobiny szczęścia zabrakło Krzyśkowi Sobile, który krzyżował rakietkę z reprezentantem gospodarzy Šimonem Rejtarem. Po czterech rozgranych setach na tablicy widniał wynik 2:2 i do rozstrzygnięcia meczu potrzebny był piąty set. A w nim gra punkt za punkt, bramka za bramkę, ale niestety ostatecznie lepszy był Czech, który z wygraną 12:8 w tie-breaku awansował do kolejnej rundy. Zbyt silna okazała się także rywalka Kasi Stenki, przedstawicielka gospodarzy Iva Karásková, która zagrała świetny mecz i pokonała ją 3:0.
Jak zawsze zacięty, zakończony zwycięstwem naszego zawodnika mecz – Krzysztof Sobiło kontra Franck Bouilloux (Francja)
Kasi i Krzyśkowi do rozegrania zostało już tylko jedno spotkanie, decydujące o ostatecznej pozycji. Zarówno „Rychu” (Katarzyna Stenka), jak i „Prezes” (Krzysztof Sobiło) nie dali cienia szans konkurentom! Kasia w pokonanym polu zostawiła Bułgarkę Kameliye Dobrevą (2:0) i finalnie zajęła dziesiąte miejsce. Takim samym wynikiem zakończył się na korzyść Krzyśka mecz z Włochem Luciano Florio. Dzięki temu zajął on ostatecznie dziewiątą pozycję.
W ćwierćfinałach znaleźli się za to Katarzyna Pietruszyńska i Przemysław Knaź. Przemek trafił na Šimona Rejtara, pogromcę swojego kolegi z kadry, z którym ostatecznie przegrał 1:3. Warto jednak odnotować, że był to bardzo wyrównany pojedynek, w którym mogliśmy oglądać fantastyczne wymiany piłek, jeszcze piękniejsze gole i poczuć naprawdę ogromne emocje. Dawno nie było takiego dreszczowca! Z kolei na Kasię czekała pochodząca z Belgii Mai-Li De Raeymaecker. Obie zawodniczki nie byłyby sobą, gdyby we wspólnym spotkaniu nie wykorzystały szansy na zagranie pięciu setów. Stało się tak i tym razem: która z nich zagra w półfinale, rozstrzygnął tie-break. A w nim dużo lepiej zagrała „Pietrucha”, która bardzo pewnie pokonała swoją rywalkę 11:2 i awansowała do strefy medalowej!
Ale zanim doszło do meczu jednej drugiej finału, oglądaliśmy pojedynki o dalsze lokaty. Przemkowi do rozegrania zostały dwa spotkania. W pierwszym czekał na niego Jaroslav Gajdoš ze Słowacji. Set rozpoczynający mecz był bardzo wyrównany, panowie zaprezentowali podobny, wysoki poziom. Ostatecznie wygrał go Gajdoš 12:10. Później jednak Przemek włączył najwyższy bieg i nie dał już forów sąsiadowi z południa, wygrywając z nim 11:4, 11:5 i 11:9. Dzięki temu to nasz zawodnik mógł walczyć o miejsca 5-6. A tam musiał grać przeciwko bardzo niewygodnemu i niesamowicie szybkiemu rywalowi pochodzącemu z Korei Południowej, jakim jest Jong Kyeong Lee. Niestety, ten przeciwnik okazał się zbyt silny i wygrał 3:0, a Przemek zakończył turniej na znakomitej szóstej pozycji.
Polska reprezentacja przed pierwszym gwizdkiem turnieju w Nymburku
W półfinałowym pojedynku pań spotkały się Katarzyna Pietruszyńska i reprezentująca gospodarzy Tereza Přikrylová. Czeszka rozegrała niesamowity turniej, zdecydowanie najlepszy w swojej karierze, co potwierdziła w meczu z naszą zawodniczką. Wygrała go bowiem 3:0 i zameldowała się w finale. Kasi pozostała zatem walka o brązowy medal. Ale żeby zawiesić go na szyi, musiała najpierw pokonać Włoszkę Sonię Tranchinę. Pierwsze dwa sety pokazały, że zawodniczki czeka bardzo wyrównany pojedynek: pierwszy set padł łupem Kasi (11:4), a drugi na swoim koncie zapisała rywalka (8:11). „Pietrucha” nie miała zamiaru grać pięciu setów i postanowiła zakończyć mecz szybciej: 11:4 i 11:7, a w całym meczu 3:1 dla Kasi! Dzięki temu zwycięstwu mogła cieszyć się z kolejnego podium na międzynarodowym turnieju. Jest moc!
Naszą kadrę czeka pod koniec kwietnia następny turniej – International Showdown Tournament 2025 na Litwie. Będzie to ostatni sprawdzian przed najważniejszą tegoroczną imprezą – mistrzostwami świata, które odbędą się na początku czerwca we Włoszech.
BSC Prague Showdown Cup 2025 26-30.03.2025 r., Nymburk (Czechy)
Kobiety 1. Graziana Mauro Włochy 2. Tereza Přikrylová Czechy 3. Katarzyna Pietruszyńska Polska (…) 10. Katarzyna Stenka Polska
Mężczyźni 1. Christoff Eilers Belgia 2. Pietro Finistrella Włochy 3. Franck Bouilloux Francja (…) 6. Przemysław Knaź Polska 9. Krzysztof Sobiło Polska
W dniach 24.03-1.04.2025 r. w hotelu Kormoran w nadmorskich Rowach odbył się półfinał mistrzostw Polski osób niewidomych i słabowidzących w warcabach stupolowych. Wśród 44 zgłoszonych warcabistów z 16 klubów Stowarzyszenia „Cross” znalazła się jedna zawodniczka − Dorota Szela z „Podkarpacia” Przemyśl, ubiegłoroczna medalistka MP kobiet (zgodnie z regulaminem warcabowym naszego Stowarzyszenia zdobywczynie podium MP kobiet z roku poprzedniego mają prawo, bez względu na ranking, rywalizować w półfinale mężczyzn).
Stawką był awans do 12-osobowego finału zawodów. Ubiegłoroczni medaliści MP (Leszek Stefanek, Michał Fiedoruk i Andrzej Jagieła) byli zwolnieni z eliminacji, więc walka w półfinale toczyła się o dziewięć miejsc.
Rozgrywki odbywały się w przestronnej i dobrze oświetlonej sali hotelowej, co zapewniało komfort gry. Organizatorzy zadbali, by każda para grających miała do dyspozycji cały stół, co jest ważne, bo większość zawodników ma swoją warcabnicę i na głos komunikuje przeciwnikowi swoje posunięcia. Miało to także znaczenie dla kilku zawodników korzystających z pomocy asystentów. Nasz dziewięciorundowy turniej został rozegrany systemem szwajcarskim, tempo gry wynosiło 80 minut na zawodnika plus dodatkowe 30 sekund za każde posunięcie, co było nowością, bo do tej pory zegar dodawał za ruch 1 minutę. Dwa razy rozegrano dwie rundy w ciągu dnia. Stanowiło to duże wyzwanie, nie tylko fizyczne, zawodnicy musieli wykazać się niezwykłą odpornością psychiczną. Czasami decydujące ruchy wykonujemy w sytuacji ogromnej presji czasu, a każdy jest na wagę być albo nie być w finale.
Sz Tadeusz Gryglewicz z pucharem uznania
Rywalizowali ze sobą sportowcy doświadczeni, z wysokimi rankingami i kategoriami, jak i zawodnicy, którzy reprezentują nieco niższy poziom, co nie znaczy, że nie byli autorami niespodzianek, co więcej − sprawiali, że turniej był ciekawszy. Szczególną uwagę zwracał najstarszy uczestnik, 90-letni Tadeusz Gryglewicz ze „Zrywu” Słupsk, który mimo wieku wciąż doskonale radzi sobie przy warcabowej desce. Organizatorzy docenili jego zaangażowanie i wręczyli mu uroczyście, przy gromkich brawach, pamiątkowy puchar dla najstarszego zawodnika. Zajął on w końcowej klasyfikacji znakomite 18. miejsce (brawo!) i wyprzedził m.in. ubiegłorocznych finalistów, Wacława Morgiewicza i Antoniego Ignatowskiego, oraz innych graczy z wyższymi kategoriami. Zdobył 10 p., a jego dorobek to cztery wygrane, dwa remisy i trzy porażki. Skorzystałem z okazji i zapytałem seniora o sportową karierę.
− Warcaby towarzyszą Panu przez całe życie. Jak zaczęła się ta przygoda? Co daje Panu największą radość z gry?
− Oj, to było bardzo dawno! Już jako młody chłopak grałem z kolegami, potem, kiedy pracowałem na kolei, również grałem w przerwach między dyżurami. Była to dla mnie odskocznia od pracy. Radość sprawia mi to, że po prostu mogę jeszcze grać! Każda partia jest inna, nowe kombinacje, nowa taktyka. Wielu zawodników znam od lat, z niektórymi rywalizuję od dekad. Warcaby to gra, w której dobrze się czuję. Kocham również szachy. Przez lata odniosłem wiele sukcesów.
– Jakie ma Pan podejście do rywalizacji? Co radziłby Pan w tym kontekście młodszym zawodnikom?
− Oczywiście, lubię wygrywać, ale w moim wieku samo granie to już zwycięstwo! Najważniejsze, to dać z siebie wszystko i cieszyć się grą. Czasami udaje mi się zaskoczyć kombinacją młodszych rywali − to jest dopiero satysfakcja! Młodym radzę, żeby mieli wiele pokory i serca do gry. Czasami trzeba zaakceptować porażkę i nadal grać, grać i nigdy się nie poddawać. No i mieć strategię.
Zawody stały na wysokim poziomie. Nie było łatwych partii − każdy punkt trzeba było wywalczyć w długiej, wymagającej grze. Doświadczeni zawodnicy też nie mieli łatwo, bo z pozycji faworyta gra się o wiele trudniej. Oni również popełniali błędy, a nawet, jak mawiał kiedyś bramkarz Jan Tomaszewski, „wielbłądy”. Taki błąd w przedostatniej rundzie popełniłem i ja, rywalizując z utytułowanym Edwardem Twardym („Syrenka” Warszawa). Końcówka partii, ewidentnie moja przewaga (miałem damkę i więcej pionów), a mój przeciwnik praktycznie nie mógł już nic uczynić, by doprowadzić choćby do remisu. Większość poddałaby partię − ale nie Edek! Jest on z tego znany, że gra do końca, licząc na błąd rywala. Opłaciło mu się: zagrałem tak, że partia zakończyła się remisem. Sport jest piękny, bo nieprzewidywalny. Powiedzenie, że w sporcie wszystko jest możliwe, że dopóki piłka w grze, wszystko może się zdarzyć, sprawdza się często na naszych warcabowych turniejach. Podałem swój przykład, ale było ich naprawdę wiele.
Pierwsza runda turnieju. Na pierwszym planie od lewej Andrzej Sargalski i Jan Hetnar
Runda pierwsza, poza nieoczekiwanym remisem Ryszarda Rewolińskiego z Michałem Ciborskim, była bez historii. Runda druga była bogatsza w niespodzianki, bo pojedynki Antoni Ignatowski − Edward Twardy, Jan Biskupski − Tomasz Kuziel, Mieczysław Kaciotys − Wacław Morgiewicz zakończyły się remisami, a Ciborski przegrał z Antonim Lewkiem. W turze trzeciej za sensację można uznać porażkę utytułowanego zawodnika, wielokrotnego medalisty MP Jerzego Tołwińskiego w partii z Edwardem Podczasikiem, a za niespodziankę remis Twardego z Krzysztofem Furtakiem. Kolejne trzy rundy to wyniki do przewidzenia, za to dalsze kolejki to już ciągłe zwroty akcji. Zawodnicy, którzy początkowo znajdowali się poza czołówką, dzięki skutecznej grze awansowali na wysokie pozycje. W kolejnej rundzie Kuziel pokonał Tadeusza Gryglewicza, Ciborski Stanisława Raczka, a Jerzy Hołderny Piotra Rogalskiego, natomiast na pierwszych pięciu stołach padł remis. Runda ósma przejdzie do historii jako runda remisów − padło ich piętnaście − a siedem zwycięstw uzyskali zawodnicy grający białymi. Ostatnia, dziewiąta runda, dostarczyła ogromnych emocji. Tylko Podczasik mający 12 p. był pewny awansu, los pozostałych graczy zależał nie tylko od nich samych, lecz także od rozstrzygnięć na innych deskach. Każdy gracz z par na pierwszych siedmiu, a nawet ośmiu stołach miał teoretyczne szanse na znalezienie się wśród dziewięciu szczęśliwców. W tych realiach Podczasik niespodziewanie przegrał z Ciborskim, co spowodowało, że tabela bardzo się zmieniła. Promocji do finału, pomimo dobrego występu (bez przegranej partii!) nie uzyskał Ryszard Suder, natomiast Andrzej Sargalski, walczący w pojedynku z Twardym o remis i awans, bliski był tego wyniku, ale jak powiedział, popełnił w końcówce szkolny błąd i zaprzepaścił swoje szanse. Jak widać, zwycięzca półfinału miał, oprócz umiejętności, trochę szczęścia tak potrzebnego w sporcie. W finale wystąpi czterech nowych zawodników, największą niespodziankę sprawili Jerzy Hołderny i Edward Podczasik, dla których będzie to debiut i nowe doświadczenie.
Finaliści PMP wraz z sędzią i organizatorami
Tegoroczny półfinał zapisał się jako wyjątkowy, bo po raz pierwszy odbył się w Rowach i znakomity był skład sędziowski. Jednym z arbitrów był doświadczony sędzia z naszego środowiska Robert Sobczyk, towarzyszyła mu natomiast arcymistrzyni międzynarodowa Marta Bańkowska, czynna zawodniczo medalistka mistrzostw Polski i świata osób pełnosprawnych. Pani sędzia specjalnie dla czytelników „Crossa” podzieliła się krótkim komentarzem:
− Jakie są Pani wrażenia po turnieju? Czy dostrzega Pani różnice, jeśli porównać go z zawodami osób pełnosprawnych?
− Półfinały w Rowach to był mój pierwszy turniej osób z wadą wzroku, jaki sędziowałam. Chociaż prowadziłam już kilka szkoleń dla zawodników „Crossu” i znam się z wieloma osobami z zawodów, to wciąż było to pewne wyzwanie. Dlatego bardzo cieszę się, że pracowałam z Robertem Sobczykiem, który ma ogromne doświadczenie w sędziowaniu takich rozgrywek i pomógł mi, kiedy zdarzały się niejasności. Sytuacji konfliktowych jest nieco więcej niż na zwyczajnych turniejach, szczególnie uważnym trzeba być, obserwując partie osób grających na dwóch planszach. Czasem zdarza się, że ktoś coś źle przestawi, przez co pozycje na planszach się różnią. Mimo kilku sytuacji spornych turniej odbył się w naprawdę świetnej atmosferze, a zawodnicy starali się być wyrozumiali dla swoich przeciwników. Będę ten tydzień wspominać bardzo pozytywnie. Uważam, że środowisko warcabowe powinno żyć ze sobą blisko, niezależnie od jakichkolwiek niepełnosprawności, dlatego zawsze cieszę się, kiedy mam okazję się do tego przyczynić.
Miejscowość, tętniąca życiem w sezonie letnim, na przełomie marca i kwietnia była niemal pusta, jedynie nas było widać i słychać i nadawaliśmy rytm temu nadmorskiemu krajobrazowi. Warto dodać, że turniej uświetnił swoją obecnością prezes Stowarzyszenia „Cross” Mirosław Mirynowski wraz z małżonką Izabelą, zarówno podczas oficjalnego rozpoczęcia zawodów, jak i w trakcie uroczystej kolacji. O sprawny przebieg półfinału dbał koordynator Andrzej Gasiul. Zawodnicy rywalizowali, ale mieli też okazję do relaksu. Bliskość morza oraz SPA i basen, z których chętnie korzystali, pozwalały na chwilę zapomnieć o emocjach związanych z grą.
Półfinał mistrzostw Polski niewidomych i słabowidzących w warcabach stupolowych 24.03-1.04.2025 r., Rowy (zawodnicy awansujący do finału)
Trzydzieści sześć zawodniczek reprezentujących 14 klubów Stowarzyszenia „Cross” walczyło w Krynicy Zdroju w półfinale mistrzostw Polski kobiet niewidomych i słabowidzących w warcabach, odbywającym się w dniach 4-12 kwietnia 2025 r. Awans do finału tej imprezy gwarantuje jedynie lokata w pierwszej dziewiątce zawodniczek.
Lista startowa pań zgłoszonych do turnieju zapowiadała zaciętą rywalizację. W pierwszej rundzie nie zanotowano niespodzianek poza remisem Hanny Maćkowiak z Grażyną Skonieczną. W drugiej turze należy zwrócić uwagę na zwycięstwo Elżbiety Jagieły nad byłą mistrzynią Polski Barbarą Gołębiowską-Frygą. Trzecia runda przyniosła trzy remisy na najwyższych warcabnicach, a pozostałe rozstrzygnięcia nie zaskakiwały. W czwartej za interesujące można uznać zwycięstwo Teresy Bonik nad Grażyną Skonieczną, dzięki czemu pierwsza z wymienionych objęła prowadzenie przed Teresą Borowiec i Barbarą Wentowską. Piąta runda nie przyniosła ciekawych wyników, może poza zwycięstwem Grażyny Skoniecznej w partii z Barbarą Gołębiowską-Frygą. W szóstej rundzie znów zanotowano trzy remisy na trzech pierwszych deskach. Ważne zwycięstwa odniosły Halina Kasperczyk z Bożeną Dalecką oraz Elżbieta Jagieła z Beatą Bazylewicz. Siódma tura przyniosła wiele ciekawych wyników, które częściowo ukształtowały końcową klasyfikację zawodów. Dotychczasowa liderka Teresa Bonik przegrała z Elżbietą Jagiełą, przez co oddała jej prymat, a ta prowadzenia nie wypuściła już z rąk do ostatniej rundy. Ponadto Grażyna Skonieczna pokonała Barbarę Wentowską, turniejową jedynkę, Irena Ostrowska wygrała z Marią Górzną, a Helena Poliniewicz z Barbarą Gołębiowską-Frygą. Jedyna pokojowa partia pań z czołówki to remis Teresy Borowiec z Haliną Kasperczyk. Ósma runda nie zaskoczyła ciekawymi rezultatami na górze tabeli, bo widniały tam same remisy. Ważne zwycięstwo nad Urszulą Okraszewską odniosła natomiast Bożena Dalecka, dzięki czemu wróciła do premiowanej dziewiątki. Ostatnia runda znów przyniosła remisy czołowych zawodniczek, jedynie Mariola Maćkowiak niespodziewanie pokonała Barbarę Gołębiowską-Frygę, czym zapewniła sobie dziesiątą lokatę i pierwszą pozycję na liście rezerwowych.
Półfinałowa partia Marii Górznej z Ireną Ostrowską
Podsumowując zawody, nietrudno zauważyć, że wielki sukces odniósł klub „Podkarpacie” Przemyśl, którego zawodniczki zgarnęły pierwsze, trzecie i czwarte miejsce. O klubowym sukcesie może też świadczyć druga i czwarta pozycja zawodniczek „Atutu” Nysa. Do finału awansowały ponadto dwie warcabistki „Jantaru” Gdańsk i po jednej „Syrenki” Warszawa i „Zrywu” Słupsk. Zmaganiom tej dziewiątki pań i zdobywczyń podium z 2024 r. (Ewy Wieczorek, Barbary Wójcik i Doroty Szeli) będziemy dopingować podczas finału MP, który zaplanowany jest na maj w Rowach.
Zwyciężczynią turnieju została, dość niespodziewanie, Elżbieta Jagieła, która przez cały półfinał grała równo i pewnie, nie dając żadnych szans rywalkom. Pozostałe zawodniczki z czołówki były raczej typowane do awansu i nie jest niespodzianką, że znalazły się w premiowanej grupie. Pierwszą rezerwową finału została wspomniana Mariola Maćkowiak z „Łuczniczki” Bydgoszcz, drugą Maria Górzna z „Sudetów” Kłodzko, a trzecią Danuta Krupecka-Bakalarz z ŚKS Kielce. Zawody stały na wysokim poziomie sportowym i niektóre pojedynki były bardzo zacięte. Turniej wzorowo sędziowali Jan Chrząszcz i Leszek Łysakowski, którzy byli gwarantami bezkonfliktowej i spokojnej gry uczestniczek imprezy.
Dziewięć pań, które uzyskały awans do finału. Z dyplomami w ręku od lewej: Halina Kasperczyk, Elżbieta Jagieła, Teresa Borowiec, Helena Poliniewicz, Irena Ostrowska, Teresa Bonik, Grażyna Skonieczna, Barbara Wentowska i Bożena Dalecka
Krynica-Zdrój w tym roku nie rozpieszczała nas pogodą. Było dużo pochmurnych i chłodnych dni, a nawet zaznaliśmy trochę zimy, bowiem przez dwa dni padał śnieg, który nie miał zamiaru szybko znikać z chodników. Mimo to, dzięki swemu urokowi, skradła serca naszych pań, które zaliczały piękne i długie spacery ulicami uzdrowiska oraz na pobliską Górę Parkową. Z jej wysokości można było spoglądać na goszczący półfinalistki ośrodek Gaborek, który jak zwykle zapewnił bardzo dobre warunki pobytu i wyśmienite wyżywienie. Czujemy się w nim jak u siebie w domu, a wysoki standard, który oferuje, zachęca do powrotu w to miejsce. Dlatego nie dziwi, że panie już teraz umawiały się na przyszłoroczny półfinał.
Zawody mogły odbyć się dzięki wsparciu finansowemu pozyskanemu z PFRON. Koordynatorem półfinału mistrzostw Polski kobiet niewidomych i słabowidzących w warcabach był niżej podpisany.
Półfinał MP kobiet niewidomych i słabowidzących w warcabach stupolowych 4-12.04.2025 r., Krynica-Zdrój (zawodniczki awansujące do finału)
W lutym nasz Olsztyński Klub Sportowy „Warmia i Mazury” tradycyjnie zorganizował swój Bal Mistrzów, podczas którego podsumowujemy i świętujemy osiągnięcia zawodników i zawodniczek z poprzedniego roku. W trakcie uroczystości niespodziewanie o głos poprosił Zbigniew Świerczyński, wybitny sportowiec i multimedalista. Ku naszemu zaskoczeniu usłyszeliśmy, że Zbyszek postanowił zakończyć klubową karierę sportową. Jak to możliwe? Przecież mimo swoich 75 wiosen jest w świetnej formie i mógłby nadal na równi rywalizować z młodszymi kolegami i koleżankami − tak jak przez wiele lat. Ale on ma już swoje plany...
Zbyszek podziękował wszystkim klubowiczom za wspólnie spędzony czas. Symbolem jego wdzięczności za długoletnią współpracę była statuetka w formie szklanego serca, ze specjalną dedykacją, przekazana na ręce prezesa Krzysztofa Harkowskiego. Nie tylko dla Zbyszka, lecz także dla uczestników balu był to bardzo wzruszający moment. Gdy emocje nieco opadły, namówiliśmy Zbyszka na krótką rozmowę. Bo ma przecież o czym opowiadać. Tylko dla naszego klubu przez ostatnie 15 lat zdobył blisko 50 medali mistrzostw Polski w biegach na wszystkich długich dystansach − na 5, 10, 15 kilometrów oraz w półmaratonach i maratonach.
Pamiątkowe zdjęcie po kolejnej imprezie biegowej
− Dlaczego akurat bieganie?
− Bo bieganie zawsze było i będzie moją pasją, ja to po prostu kocham. Odkąd pamiętam, zawsze byłem aktywny, już od najmłodszych lat zawsze pozostawałem w ruchu. Podwórko tętniło życiem, biegaliśmy na sześćdziesiątkę. Nigdy nie byłem wybitnym zawodnikiem, zapewne miał na to wpływ niski wzrost, ale radziłem sobie.
− A jak później rozwijało się Twoje zainteresowanie sportem?
− W szkole średniej grywałem w piłkę nożną. Jeden z trenerów zauważył mnie i wciągnął do klubu „Sparta” Brodnica. Oczywiście, nie w charakterze piłkarza, tylko lekkoatlety. Biegałem wtedy na 400 metrów i w przełajach. Po szkole średniej trafiłem do Wyższej Szkoły Nauczycielskiej na kierunek wychowanie fizyczne z biologią, jednak po trzech miesiącach komisja sportowa postanowiła o moim przeniesieniu na inny kierunek. Było to nauczanie początkowe z wychowaniem fizycznym, a decyzja ta była podyktowana pogarszającym się wzrokiem. W 1972 roku odebrałem swój dyplom i chociaż wada wzroku nieubłaganie się pogłębiała, rozpocząłem pracę w szkole podstawowej w małej miejscowości jako nauczyciel wychowania fizycznego i nauczania początkowego. Niestety, w końcu coraz słabszy wzrok spowodował, że wuefistą nie mogłem już być i w 1983 roku przeniosłem się do tzw. tysiąclatki, gdzie po uzupełnieniu wykształcenia pracowałem jako pedagog szkolny. Była to Szkoła Podstawowa nr 1 w Czersku. To był dla mnie dość trudny czas. Nie biegałem wtedy, bo się po prostu bałem.
− To kiedy bieganie zaczęło się na dobre?
− Tak naprawdę swoją największą pasję zacząłem realizować i rozwijać dopiero na nauczycielskiej emeryturze. Przeszedłem na nią w wieku 49 lat. I właśnie 1 stycznia 2000 roku rozpocząłem poszukiwania ludzi związanych z bieganiem.
− Piękna data na rozpoczęcie tak wspaniałej przygody.
− Dokładnie, właśnie tak to sobie wymyśliłem. Pierwszym, z którym złapałem kontakt, był Mariusz Gołąbek ze Starogardu Gdańskiego. Chłopak też z niepełnosprawnością wzroku. To właśnie on pokierował mnie do klubu „Jantar” Gdańsk i na początku biegałem z nim w parze, był moim przewodnikiem. Później nawiązałem współpracę z chłopakami z klubu „Florian” Chojnice.
− Sądzę, że nie jest łatwo znaleźć przewodnika?
− W całej swojej karierze miałem stu siedmiu przewodników. Swego rodzaju rekord pobiłem podczas jednego biegu w Poznaniu, kiedy było ich aż sześciu po kolei.
− A to ciekawe! Dlaczego?
− Pierwszy miał kłopoty zdrowotne zaraz po starcie i po prostu zszedł z trasy, a linkę przekazał koledze. On też długo mi nie potowarzyszył i znowu przekazał linkę kolejnej osobie napotkanej na trasie. Ja twardo stwierdziłem, że muszę jakoś dobiec do mety. W całym życiu nie zdarzyło mi się nie ukończyć biegu, a bywały różne sytuacje. Wracając do tej historii, to ostatni z tych sześciu przewodników walnął nawet życiówkę, a ja wskoczyłem na pudło ze srebrem w ręku.
− Jak długo należałeś do klubu „Jantar” Gdańsk?
− Dość krótko, bo tylko dwa lata, od 2005 do 2007 roku, a potem przeniosłem się do „Syrenki” Warszawa. Po jakimś czasie pani Ewa z PZN w Gdańsku namówiła mnie na rozmowę z Piotrem Łożyńskim, ówczesnym prezesem klubu „Warmia i Mazury” Olsztyn. Zapadły mi w pamięć słowa Piotra, który w odpowiedzi na to, że chciałbym przenieść się do jego klubu, odparł: „Panie Zbyszku, ale nie mamy sekcji lekkoatletycznej”. Na to ja „Skoro nie macie, no to będziecie mieli!”. Tak to właśnie było − i od 2009 roku jestem członkiem olsztyńskiego klubu.
− Opowiedz nam o swoim pierwszym starcie w maratonie.
− Było to w listopadzie 2004 roku w Bytowie na Kaszubach. Ten start należał do nietypowych ze względu na to, że cały bieg odbywał się na stadionie. Do tego w trakcie zaczął padać śnieg. Wystartowałem, bo byłem ciekaw, jak ja to zniosę i przetrwam. Sam wynik nie był rewelacyjny, przebiegliśmy ten maraton w 4 godziny i 22 minuty. Przed startem powiedziałem swojemu przewodnikowi, Tadeuszowi: „Tadek, biegniemy do czterdziestego kilometra, a potem to i na czworaka możemy do mety dojść”. Rok później już się trochę rozkręciłem i poprawiłem swoją formę. We wrześniu podczas Maratonu Berlińskiego, nasz czas wyniósł już 3 godziny i 41 minut, chociaż dążyłem do tego, by uzyskać rezultat nieprzekraczający 3 godzin i 30 minut. Udało się to zrealizować w Warszawie podczas maratonu orlenowskiego w 2012 roku. Mój czas wyniósł tam dokładnie godziny 23 minuty 51 sekund.
− To ile było tych maratonów?
− Do czasu pandemii przebiegłem ich 44. Były to m.in. maratony: Rzym 2007, Wiedeń 2008, Praga 2009, Kolonia 2011, Hanower 2012. W tym roku mam zamiar wziąć jeszcze udział w maratonie warszawskim. Do ciekawych startów należał Bieg Pokoju Pamięci Dzieci Zamojszczyzny, nazywany Zamojską Setką. To czteroetapowy bieg o łącznym dystansie 100 kilometrów w ciągu czterech dni (30, 20, 15 i 35 kilometrów).
Zbyszek ze swoim przewodnikiem na mecie kolejnego w życiu maratonu
− Tyle biegów, tyle startów... Niemożliwe, że nie napotykałeś żadnych trudności.
− Oczywiście, że i te się zdarzały. Nawet podczas tego zamojskiego biegu. Przed ostatnim etapem doznałem jakiegoś dziwnego skrzywienia kręgosłupa, ale nie było mowy, żeby się wycofać. Nie byłbym sobą, gdybym tak postąpił. Ciągnąłem się dosłownie na ramieniu mojego przewodnika Franka Kąkola, ale do mety dotarłem! Nawiasem mówiąc, z Frankiem biegałem aż sześć lat.
Do zabawniejszych sytuacji należy historia związana z wyjazdem na maraton do Rzymu. Wybierając się tam, nie przewidywałem niczego niestandardowego. Nie pomyślałem, żeby jakikolwiek prowiant brać ze sobą. I przy pierwszym przedstartowym posiłku mocno się zdziwiłem. Mój przewodnik podał mi kubek kawy i dwie suche bułki z naparstkiem masła i dżemu. No to ja go pytam: „Co ja mam z tym niby zrobić?”. No cóż, zjadłem to, co było, i poszliśmy na start. Nauczka na przyszłość! (śmiech)
Na pierwszym miejscu podium swojej kategorii startowej w Maratonie Poznańskim
− Powiedz w takim razie, co jest dla Ciebie największym sukcesem?
− Zwyczajnie to, że biegam, podróżuję do różnych miejsc, że świat się otworzył i poznałem wielu wspaniałych ludzi.
− Kto Cię najbardziej wspierał w tej pasji do biegania? Przecież organizacja wyjazdów, cała ta logistyka nie jest prosta.
− Zgadza się, dlatego też najczęściej towarzyszyła mi moja żona, na jej pomoc zawsze mogłem liczyć. Razem jeździliśmy praktycznie po całej Polsce. Byliśmy w Krakowie, Toruniu, Bydgoszczy, Hajnówce, Pucku, Mińsku Mazowieckim i w wielu innych miejscach.
− Mnogość tych wszystkich wydarzeń i doświadczeń jest naprawdę imponująca. Masz dzisiaj jakieś wskazówki dla innych?
− Przede wszystkim taką, żeby wstać z krzesła, ruszyć się, wyjść na zewnątrz, potruchtać, może znaleźć towarzystwo, partnera, partnerkę do biegania, albo solo − jak kto woli − i zacząć się ruszać.
− A jaki jest Twój sposób na relaks?
− Dla mnie to bieganie. Ale gdy mam się zregenerować, to słucham audiobooków. Teraz spędzam więcej czasu z rodziną, z wnukami. W styczniu i lutym zasuwałem na łyż- wach na lodowisku.
− Jakie masz obecnie plany, Zbyszku?
− To, że nie będę już reprezentować klubu „Warmia i Mazury”, nie znaczy, że nie będę biegać rekreacyjnie. Będę biegał, dopóki mi zdrowie pozwoli. Jak już wspominałem, zamierzam w tym roku wziąć udział w maratonie w Warszawie. Jeszcze niedawno przygotowywałem moją córkę Beatę do maratonu w Jerozolimie. Bieg odbył się na początku kwietnia i mimo kontuzji udało się go córce ukończyć, z czego jestem bardzo dumny. Mamy za sobą też wspólne starty, razem braliśmy udział w charytatywnym biegu mikołajkowym w Brodnicy. Zrobiliśmy połówkę maratonu, zbierając przy tym pieniądze na leczenie niepełnosprawnej dziewczynki z Morąga. Uzbieraliśmy wtedy ponad 4 tysiące złotych.
Zbyszek Świerczyński przekazuje pamiątkową statuetkę serca na ręce prezesa klubu „Warmia i Mazury” Olsztyn Krzysztofa Harkowskiego
− Twoja osoba, Zbyszku, i to, co osiągnąłeś, mogą być przykładem do naśladowania dla wielu osób niepełnosprawnych, jak i dla tych, które sądzą jeszcze, że w takim wieku to już nie uprawia się sportu. Jak widać, wiek i pewne ograniczenia zdrowotne nie muszą być barierą w realizowaniu pasji i marzeń. Dziękujemy za rozmowę i życzymy Ci powodzenia w Twoich planach!
Nie pamiętam w sumie, w którym roku się poznaliśmy, ale było to, kiedy obaj należeliśmy do klubu „Victoria”. On, rodowity Podlasiak, i ja, związany z klubem przez studia w Białymstoku, razem startowaliśmy w zawodach kręglarskich.
Irek, zanim zaczął uprawiać kręglarstwo, a potem bowling, przez długi czas grał w szachy i warcaby, w których osiągał całkiem przyzwoite wyniki. Jednak to kręgle i bowling były Jego największą sportową pasją. Nie odpuszczał do końca i rzucał do upadłego. Już niemal odpadała mu ręka, a On mówił, że jeszcze tylko jeden, dwa rzuty, żeby tylko coś tam poprawić... Nie zapomnę, jak któregoś razu w Pucku podczas szkolenia kręglarskiego spuchły mu nogi i nie mógł grać w butach. Co zrobił? Ściągnął je i grał dalej na boso. Taki był właśnie Irek − nie odpuszczał i żył na swoich zasadach, czasem zaskakujących i niezrozumiałych dla otoczenia.
W trakcie swojej sportowej kariery kilkakrotnie przenosił się z klubu do klubu. Szukał takiego, w którym zostałby zrozumiany przez władze i uzyskałby oczekiwaną pomoc. Niektórzy się śmiali, że był „kolekcjonerem klubów” i cała północno-wschodnia Polska była przez niego zaliczona. Dopiero w słupskim „Zrywie” znalazł swoje miejsce i, jak mówił, mógł na spokojnie trenować oraz startować w zawodach.
Chociaż kręgle i bowling dominowały, nie tylko w nich realizował się sportowo. Początki to warcaby i szachy, które na dłuższą chwilę odstawił na rzecz kręgli, ale później jednak wrócił do nich i próbował swoich sił w turniejach. Zimą nie stronił od nart biegowych, a latem od nordic walkingu.
Jak sam wielokrotnie stwierdzał, Jego największym sukcesem było zdobycie razem ze mną i Arturem Woszukiem drużynowego mistrzostwa Polski w kręglach klasycznych dla klubu „Victoria” Białystok w 2009 roku. Natomiast rok 2024 był chyba jego najlepszym czasem w indywidualnej karierze bowlingowej. W mistrzostwach Polski w Poznaniu zajął drugie miejsce, a w Opolu zdobył Puchar Polski w bowlingu. Nie był może multimedalistą i arcymistrzem, ale był często widziany na podium wielu zawodów. Mimo lepszych rezultatów w bowlingu jego ulubioną dyscypliną pozostawały kręgle klasyczne, ponieważ, jak mówił, jest to sprawiedliwsza rozgrywka, w której nie ma przypadków i bonusów, a liczy się każdy rzut i punkt. Kiedy po raz pierwszy przekroczył barierę 700 p. w klasyku, czuł, że to jest to, że ma moc i treningi przyniosły upragnione rezultaty.
Irek w trakcie rzutu na finałach MP w kręglach klasycznych, Sieraków 2024
Irek był trochę jak kot, który chodził swoimi ścieżkami i działał na swoich zasadach, chociaż niejednokrotnie zdarzało się, że sam je łamał. Jego słabością były choćby słodycze, spożywane w nadmiarze wbrew zaleceniom lekarzy. Bywało, że upierał się przy swoim zdaniu, które nie było zgodne z ogólnie panującymi zasadami, co powodowało czasem drobne konflikty. Mimo wszystko był lubiany za to, jaki był. I na pewno nie można odmówić Mu tego, że był patriotą. Często można Go było spotkać w koszulce z orzełkiem na piersi, nie krył się też z tym, że zakupy robił w polskich sklepach.
Iras walczył do końca z wyniszczającym Go nowotworem płuc i nie brał nawet pod uwagę, że może nie wystartować w kolejnych zawodach. Jeszcze w grudniu w Gostyniu walczył na torach, choć było już widać, że brak mu czasami sił.
Kiedy 23 marca w Grajewie odbywał się pogrzeb Irka, byliśmy w Sierakowie i kończyliśmy zawody. Wspominaliśmy Go ciepło jako takiego trochę uparciucha, który może czasem napsuł krwi, ale w ogólnym rozrachunku był w porządku gościem.
Iras, spoczywaj w pokoju, a w tej niebiańskiej kręgielni samych dziewiątek i strike’ów.
1 marca zmarł w Poznaniu Kazimierz Krajewski, czołowy polski szachista lat 60. ubiegłego wieku. Był wielokrotnym uczestnikiem mistrzostw kraju. W 1966 roku w Pokrzywnie wywalczył tytuł mistrza Polski niewidomych z wynikiem 7 p. z 9 gier. Na podium w tych rozgrywkach stawał jeszcze dwukrotnie: w 1962 r. zdobył srebro (Pokrzywna), a w 1970 r. brąz (Polanica-Zdrój).
Z pozostałych występów w MP na uwagę zasługuje 5. lokata w 1987 r., świadcząca o Jego długim stażu w krajowej czołówce. Kazimierz Krajewski wiele razy bronił barw Poznania w drużynowych rozgrywkach niewidomych. Z powodzeniem grywał też w wielkopolskich ligach szachowych, gdzie rywalizował z pełnosprawnymi zawodnikami.
Był wielokrotnym reprezentantem kraju. Dwukrotnie uczestniczył w olimpiadach szachowych IBCA (Weymouth 1968 i Pula 1972). Właśnie w Puli uzyskał świetny rezultat na 2. szachownicy (7 p. z 11 partii). Grał też w pierwszych indywidualnych mistrzostwach świata niewidomych w Timmendorfer Strand (1966 rok), gdzie zajął 10. miejsce.
„Kajtek” (tak Go nazywano w środowisku niewidomych) był sympatycznym, bardzo lubianym szachistą. Z Jego osobą wiążą się też moje dawne wspomnienia o początkach współpracy z niewidomymi. Zachowało się niestety niewiele partii z czasów, kiedy odnosił największe sukcesy. Oto dwa przykłady:
K. Krajewski – K. Milotzki (RFN) Mistrzostwa świata niewidomych Timmendorfer Strand 1966
Białe szybko wykazały słabość izolowanego pionka: 23.Wd4 Wfd8 24.Wed1 He6 25.Hd2 g6 26.e4! Po 26.Sxd5?! Gxd5 27.Wxd5 Wxd5 28.Hxd5 Hxd5 29.Wxd5 Wc2 30.Gd1 Wc1 czarne mogły długo jeszcze bronić się w końcówce. 26...Ga6?! Nieudana próba skomplikowania gry: 27.Gxa6? Sf3+. 27.exd5! Gxe2 przyspiesza przegraną, ale i po 27...Hd6 28.Se4 wynik partii był przesądzony. 28.dxe6 Sf3+ 29.Kg2 Sxd2 30.W1xd2 Wxd4 31.Wxd4 Ga6 32.e7 Gb7+ 33.Kg1 We8 34.Wd8 Gc6 35.Sd5 f5 Lub 35...Kg7 36.Wxe8 Gxe8 37.Sc7. 36.Sf6+ 1–0
K. Krajewski – O. Willy (Szwajcaria) Olimpiada IBCA, Pula 1972
Białe w debiucie poświęciły pionka za inicjatywę i rozpoczynają przełom w centrum: 14.e5! Szkoda czasu na ucieczkę gońca. Po 14.Gc2?! g6 czarne zdążyłyby obronić skoczka. 14...Sxb3 15.axb3 g6 Nie można 15...d5, bo 16.g4!. Po 15...f5 16.exd6 Gxd6 17.Sg5 Sf6 18.Gc5 pozycja czarnych też była krytyczna. 16.exd6 Gf6 (16...Gxd6? 17.Se4) 17.Se4 Gb7 18.Sc5 Gd5 19.d7 Wa7? To posunięcie prowadzi do strat materialnych. Dłuższy opór można było stawiać po 19…Hb8 20.Gd4 Ge7 21.b4 Sf6 22.Se5 Wd8. 20.Sxe6 fxe6 21.Gxa7 Hxd7 22.Gc5 Wf7 23.Se5 Sf4 24.He3 i białe wygrały.
Będziemy pamiętali o panu „Kajtku”, bo jak powiedział Albert Schweitzer „Człowiek nie umiera, dopóki żyje w pamięci innych”.
Jeśli lubisz zdrową sportową rywalizację i chcesz świetnie się przy tym bawić, to showdown jest sportem dla ciebie! Nie musisz mieć sylwetki Adonisa, żeby osiągać dobre wyniki. Ważny jest systematyczny trening, spryt i radość z gry. Reszta przyjdzie z czasem.
Showdown to sport stworzony z myślą o osobach z dysfunkcją wzroku. Został wymyślony w 1960 r. przez pochodzącego z Kanady Joe Lewisa. Do Polski ta dyscyplina przybyła stosunkowo niedawno, bo około piętnastu lat temu, za sprawą uznawanego za ojca polskiego showdowna Lubomira Praska, nauczyciela wychowania fizycznego w ośrodku szkolno-wychowawczym dla dzieci niewidomych i słabowidzących we Wrocławiu. Zasad gry uczył się on od zaprzyjaźnionych Słowaków i jako pierwszy w Polsce zaczął szkolić w niej swoich uczniów, był także pierwszym trenerem kadry Polski w show- downie. Funkcję tę pełnił do końca 2015 roku, a jego następcą został Łukasz Skąpski, który trenował naszych reprezentantów przez kolejne pięć lat. Od 2021 r. polską kadrę szkoli Szymon Borkowski. Biało-Czerwoni są obecnie najlepsi zarówno w Europie (złoty medal drużynowo w 2024 r.), jak i na świecie (złoty medal drużynowo w 2023 r.). Krążki z najcenniejszego kruszcu zawisły także na szyjach naszych reprezentantów w kategoriach indywidualnych. W Polsce aktywne sekcje showdowna prowadzi jedenaście klubów. Są to w kolejności alfabetycznej: „DoSAN” Wałbrzych, „Ikar” Lublin, „Jutrzenka” Częstochowa, „Lajkonik” Kraków, „Łuczniczka” Bydgoszcz, „Podkarpacie” Przemyśl, SMP Chorzów, „Sprint” Wrocław, „Syrenka” Warszawa, „Warmia i Mazury” Olsztyn oraz „Zryw” Słupsk.
Różne rodzaje rakietek do gry w showdown, różniące się materiałem, z którego są wykonane, a co za tym idzie, właściwościami
Rozgrywki showdowna prowadzone są w kilku konkurencjach. Poza grą indywidualną organizuje się turnieje drużynowe oraz deblowe. Drużynę tworzy od 3 do 6 zawodników w składzie mieszanym (kobiety i mężczyźni), a w przypadku debla mamy aż trzy jego odmiany:
debel czeski − w którym zawodnicy zmieniają się po uderzeniu (akcji), kiedy piłka przekroczy ekran i znajduje się na połowie przeciwników;
debel słoweński − w którym dwoje zawodników z jednej drużyny stoi jednocześnie przy stole i nie zmienia się;
debel „ibsowski”, czyli oficjalna wersja debla zatwierdzona przez IBSA − w którym zawodnicy grają tak jak podczas rozgrywek drużynowych, tzn. jeden zawodnik trzykrotnie serwuje lub odbiera serwy przeciwnika, a następnie, po takiej serii, zmienia go inny zawodnik z drużyny.
Showdown zdobywa coraz większą popularność na świecie, gra się w niego w Europie, jak też na innych kontynentach, przede wszystkim w Azji. Niespełnionym marzeniem jest włączenie dyscypliny do rodziny sportów paralimpijskich, starania o to trwają od dekad. Zgodnie z założeniami przełomu można się spodziewać najszybciej od igrzysk paralimpijskich w Brisbane w 2032 r. Ale czy tak będzie? Kiedyś już obiecywano, że mecze showdowna wejdą do programu od paraigrzysk Londyn 2012. Minęło trzynaście lat i… nic z obietnic nie wyszło.
Showdown błędnie określany jest jako tenis stołowy dla osób niewidomych, a tak naprawdę bliżej mu do popularnego cymbergaja, jakiego często możemy spotkać w centrach rozrywki. Do gry w showdown niezbędny jest specjalny stół, który okalają zaokrąglone na rogach bandy. Jego długość to 3,66 m, a szerokość to 1,22 m. Pośrodku obu krótszych boków stołu znajdują się bramki o szerokości 30 cm. Stół na dwie połowy dzieli przeźroczysty ekran, pod którym musi prześlizgnąć się piłeczka o średnicy 6 cm. Piłeczka musi spełniać określone normy, jest ona zrobiona ze specjalnego rodzaju tworzywa sztucznego, a w jej wnętrzu znajdują się małe metalowe kuleczki, które wydają dźwięk, kiedy piłeczka jest w ruchu. To istotny szczegół, ponieważ zawodnicy grają z całkowicie zasłoniętymi oczami, w specjalnych goglach podobnych do tych, jakich używa się w blind futbolu czy goalballu.
Piłeczkę odbija się rakietką o długości maksymalnej 30 cm i szerokości 7,5 cm. Istnieje kilka rodzajów rakietek. Większość z nich zrobiona jest z drewna. Można do tego użyć różnych rodzajów drewna, co ma znaczenie przy grze, bo zmienia wagę oraz zachowanie rakietki. Często miesza się drewno z innymi materiałami, takimi jak np. włókno szklane czy włókno węglowe. Jest to już bardziej profesjonalny sprzęt, który zaawansowani gracze wykorzystują pod konkretne zagrania na stole i pod konkretnych przeciwników. Oczywiście, im bardziej zaawansowana rakietka, tym większy koszt jej wyprodukowania i ostatecznie zakupu, który waha się od około 100 zł do nawet 800 zł. Istnieją też rakietki wykonane w całości z włókna szklanego (grają nimi przede wszystkim zawodnicy ze Słowenii) oraz wydrukowane na drukarkach 3D.
Stół do gry w showdown
W grze w showdown ważne jest także miejsce rozgrywki. Skoro zawodnicy bazują wyłącznie na słuchu, akustyka miejsca gry ma ogromne znaczenie. Nie da się grać w wielkiej hali sportowej czy na zewnątrz, bowiem dźwięki otoczenia oraz tworzący się hałas nie pozwoliłyby zawodnikowi wychwycić dźwięku piłki i odpowiednio jej uderzyć. Dlatego przed rozpoczęciem zawodów należy wybrać odpowiednie pomieszczenia oraz właściwie je wygłuszyć. Jeśli nie mamy profesjonalnych mat wygłuszających, możemy powiesić grube zasłony w oknach albo na ścianach wzdłuż stołów ustawić zwykłe materace. Na jednej sali może stać tylko jeden stół, w przeciwnym razie zawodnicy straciliby orientację i nie mogliby prawidłowo zlokalizować piłki toczącej się po stole. Stół powinien ponadto stać na powierzchni uniemożliwiającej jego przesuwanie się, np. na dywanie czy specjalnych matach.
Zawodniczki podczas meczu showdowna
Wypastowany parkiet czy płytki ceramiczne nie wchodzą więc w grę. Nie możemy oczywiście przesadzić z ograniczaniem przestrzeni sali. Należy mieć na uwadze, że zawodnicy ruszają się w trakcie meczów i muszą mieć odpowiednią ilość miejsca, która nie ogranicza swobody ruchów. Wystarczającą przestrzeń musi mieć także sędzia, który, aby odpowiednio rozstrzygać sporne sytuacje, musi być w stanie odsunąć się od stołu czy przemieścić w konkretne miejsce przy stole.
Zanim przejdziemy do samej techniki gry, należałoby skupić się na prawidłowej rozgrzewce, bo największy błąd to podejść do stołu nierozgrzanym. A wbrew pozorom przy grze w showdown pracuje całkiem sporo mięśni, które należy prawidłowo przygotować do wysiłku. Jak to zrobić? O tym w następnym numerze.
Rozpoczynamy publikację cyklu artykułów, w których chciałabym przybliżyć lub przypomnieć anatomię i fizjologię człowieka w kontekście różnych dyscyplin sportowych. Świadomość własnego ciała, mechanizmów zachodzących w poszczególnych strukturach i tkankach oraz wzajemnych zależności między nimi może przełożyć się na lepsze wyniki sportowe lub uchronić przed kontuzjami czy przeciążeniem. Ufam, że uda mi się zainteresować tą tematyką wielu czytelników ukierunkowanych na aktywność fizyczną i własną sprawność.
Stabilność jest bazą dla mobilności
Szkielet człowieka tworzy 206 kości połączonych ze sobą głównie poprzez stawy. Ta kostno-stawowa konstrukcja wznosi się wbrew sile grawitacji i utrzymuje w pozycji pionowej dzięki napięciu mięśni, ścięgien i więzadeł. Opisany powyżej narząd ruchu, sterowany przez układ nerwowy i odżywiany przez sieć naczyń krwionośnych, razem tworzy układ narządu ruchu.
Możemy porównać go do masztu żaglowca, gdzie konstrukcja masztu to szkielet kostno-stawowy napinany przez mięśnie (liny ożaglowania), ścięgna i więzadła sterowane przez „kapitana” − układ nerwowy. Ruch wody to czynnik, który stale zaburza równowagę statku. Podobnie działa na nas grawitacja. Upraszczając, możemy stwierdzić, że mięśnie toczą nieustanną walkę z siłą ciążenia o utrzymanie postawy. Pozycja stojąca jest zatem równowagą dynamiczną. Człowiek znajduje się w ciągłym ruchu, nigdy nie osiąga równowagi stałej niczym żaglowiec na wodzie.
Mięśnie zapewniające stabilność nazywane są posturalnymi. Najogólniej mówiąc, ich funkcją jest utrzymanie ciała w pozycji pełnego wyprostu oraz zapobieganie przyjmowaniu pozycji zgięciowej. To całodzienne zadanie wymaga większej ilości wolnokurczliwych włókien mięśniowych, cechujących się znaczną wytrzymałością − takich, które szybko się nie „zmęczą”.
Im większe zachwiania równowagi, tym bardziej mięśnie stają się „czujne” i zaangażowane. Wykorzystujemy ten fakt w ćwiczeniach. Jeśli np. siedzenie na krześle zamienimy na siedzenie na dużej piłce, zmobilizujemy układ mięśniowy do aktywności. Żeby nie spaść z piłki, musimy napiąć mięśnie posturalne, bo inaczej trudno będzie pozostać w bezruchu, czyli w równowadze. Podobnie dzieje się, kiedy chodzenie po stabilnym podłożu zamieniamy na chodzenie po lodzie, wspomnianym statku lub w nierównym terenie, czy też będziemy wiosłować na stojąco na modnej ostatnio desce SUP, której akronim nazwy po rozwinięciu to w dosłownym tłumaczeniu „wstań i płyń”.
Siedzenie na piłce
Rozpatrując człowieka jako łańcuch biokinematyczny składający się z segmentów – kości ułożonych jedna na drugiej i połączonych stawami − obserwujemy, że wszystkie te składowe wzajemnie się równoważą i kompensują, utrzymując całą konstrukcję w pionie, wbrew sile ciążenia. Zmiana w jednym z elementów powoduje wzrost napięcia, ból albo przeciążenie w innym, często odległym miejscu. Nazywamy to prawem tensegracji.
Amerykański biolog i bioinżynier Donald E. Ingber badał zjawisko tensegracji w kontekście budowy człowieka. Zauważył, że najmniejsze cegiełki naszego organizmu − komórki − zawdzięczają swój kształt i stabilizują się dzięki zasadom tensegralności. Ponieważ komórki budują tkanki, tkanki tworzą narządy, a narządy układy, to, idąc po nitce do kłębka, człowiek, który jest sumą układów, również podlega zasadom tensegralnośći.
Schemat modelu prawa tensegracji
Wiele analogii znajdziemy też w łańcuchach mięśniowo-powięziowych nazywanych często meridianami Thomasa Myersa. To swoiste „tory”(utworzone przez mięśnie, ścięgna i powięzi), które rozciągają się pomiędzy poszczególnymi stacjami (punktami kostnymi), tworząc siatkę linii podłużnych czy spiralnych niczym sieć kolejowa.
Posłużmy się przykładem taśmy powierzchownej tylnej (w skrócie: TPT), której głównym zadaniem jest utrzymanie pozycji pionowej. Stacja początkowa naszej taśmy znajduje się na stopie i dalej taśma biegnie przez rozcięgno podeszwowe, tylną powierzchnię kończymy dolnej (ścięgno Achillesa, mięsień brzuchaty łydki, mięśnie kulszowo-goleniowe), a następnie przez pośladek i mięsień prostownik grzbietu, by dotrzeć do stacji końcowej na głowie − do łuków brwiowych.
Przebieg taśmy powierzchownej tylnej
Długotrwałe napięcia posturalne wymagają bardzo mocnych struktur. W obrębie części powięziowej takimi przykładami mogą być ścięgno Achillesa czy mięśnie kulszowo-goleniowe. U młodych osób ich wytrzymałość jest większa niż wytrzymałość kości. Szybciej ścięgno „oderwie” kość, niż przerwie się w swoim przebiegu (złamanie awulsyjne).
Istnieje wiele sposobów rozciągania TPT. Jednym z nich jest ćwiczenie z jogi, tzw. pies z głową do dołu. Poza tym zaliczają się tu wszystkie skłony w przód.
Przykładem przeciążenia w obrębie TPT jest ostroga piętowa u osób biegających na podstawach stóp czy też u tych, które z jakichś powodów ciągle przeciążają powięź podeszwową (np. chodzą w butach na obcasach).
Ćwiczeniem, które wpłynie na większą rozciągliwość TPT oraz zmniejszy napięcia w stopie, jest przetaczanie nią piłki tenisowej lub do golfa po podłożu. Należy naciskać ją mocno podeszwą stopy, ruch powinien być wolny i uważny, a nie szybki i energiczny. Pełny obszar nacisku rozciąga się pomiędzy trzema punktami podparcia − piętą, paluchem i palcem małym.
W myśl zasady tensegracji bóle stóp mogą „przenosić się” wzdłuż taśmy powierzchownej tylnej i wywoływać nawet tzw. bóle odległe, np. ból głowy czy kręgosłupa.
Układ narządu ruchu − dzięki mięśniom posturalnym − zapewnia nam stabilność, która jest podstawą naszej mobilności, czyli zdolności do wykonywania dowolnych ruchów. Z jednej strony jesteśmy więc jak kolumna, a z drugiej strony mamy potencjał, by zrobić np. mostek.
Ćwiczenie „pies z głową do dołu
Trening oparty o ćwiczenia stabilizacyjne pozwoli efektywnie i bezpiecznie zarządzać układem narządu ruchu, a co najważniejsze − nauczy zabezpieczać się przed przeciążeniami.
Spróbuj podczas swojego treningu „wytrącić” podłoże z równowagi, a przekonasz się, o ile trudniej jest wykonać ćwiczenie. Zrób np. pompki, podłożywszy pod ręce poduszki sensomotoryczne lub dwie lekko napompowane piłki. Każde ćwiczenie możemy modyfikować w podobny sposób, aby uzyskać przy tym mobilizację tzw. mięśni głębokich, odpowiedzialnych za stabilizację. Paradoksalnie więc poprawę stabilności uzyskujemy przez niestabilność podłoża.
W kolejnych artykułach będziemy pogłębiać ten temat. Już dziś zachęcam do lektury.
Anna Karaś − magister fizjoterapii, technik masażysta, terapeutka zajęciowa, nauczycielka masażu i wykładowczyni akademicka. Autorka i współautorka publikacji z zakresu masażu i terapii zajęciowej, aktywna uczestniczka i prelegentka wielu konferencji i sympozjów z zakresu masażu. Mieszka i pracuje w Szczecinie.
Na zakończenie naszego minicyklu szkoleniowego kilka przykładów ograniczenia aktywności hetmana. Warto przypomnieć, że w pierwotnych odmianach szachów (czaturang) był on figurą o niewielkiej sile rażenia. Przemieszczał się tylko o jedno pole, a piechur w promocji mógł się zamienić jedynie w niego.
Wiele się zmieniło i teraz hetmanowi brakuje właściwie tylko możliwości skoczka. Ograniczenie efektywności tak mocarnej figury nie jest proste. W postaci takiej jak w przypadku figur lekkich lub wieży da się to osiągnąć tylko w kompozycji szachowej. Praktycy stosują tu odciągnięcie hetmana od głównego teatru wydarzeń przy pomocy ofiary.
Rodzinski − A. Alechin Paryż 1913
1.e4 e5 2.Sf3 d6 3.Gc4 Sc6 4.c3 Gg4 5.Hb3 Lepsze 5.h3 Gh5 6.d3 z Sbd2 lub 5.d4 He7 6.Ge3 Sf6 7.Hb3 Sd8 8.Sbd2 g6 9.de5 (Levenfish − Tolush, Leningrad 1939). 5...Hd7 6.Sg5 6.Gf7+Hf7 7.Hb7 Kd7 z inicjatywą czarnych. 6...Sh6 7.Gf7+? Należało grać 7.Hb7 Wb8 8.Ha6 Wb6 9.Ha4 i Alechin musiałby uzasadnić ofiarę materiału, jednak nie zapominajmy, że partia była grana w symultanie i grający białymi dostrzegł szansę zabrania Alechinowi większej ilości materiału. 7...Sf7 8.Sf7 Hf7 9.Hb7
9...Kd7! Tego zapewne grający białymi nie przewidział. 10.Ha8 Hc4! 11.f3 Wymuszone. 11...Gf3! Słabsze byłoby 11...Sd4? 12.d3! Hd3 13.cd4 Gf3 14.Sc3! 12.gf3 Sd4! 13.d3 Można było utrzymać pozycję po 13.cd4 Hc1+ 14.Ke2 Hh1 15.d5 Hh2+ 16.Kd3 Hg1! 17.Hc6+ Kd8 18.Ha8+ Ke7 (18...Kd7 19.Hc6+=) 19.Kc2. 13...Hd3! 14.cd4
14...Ge7! To skromne posunięcie kończy walkę. Mat lub strata hetmana są nieuchronne. 15.Hh8 Gh4# 0–1
Co ciekawe, podobnie wygląda sytuacja, gdy grają dwaj silni przeciwnicy.
9.Sa4! Ha2 10.Gc4 Gg4 11.Sf3 Gf3 12.gf3 i czarne się poddały. Tym razem zginął czarny hetman. 1–0
I jeszcze ciekawy swego czasu wariant teoretyczny.
N. Gaprindashvili − R. Servaty Dortmund 1974
1.e4 c5 2.Sf3 Sc6 3.d4 cd4 4.Sd4 g6 5.c4 Gg7 6.Ge3 Sf6 7.Sc3 Sg4 8.Hg4 Sd4 9.Hd1 e5 10.Sb5! Najbardziej pryncypialna odpowiedź, choć z powodzeniem grano tu 10.Hd2 z dalszym Gd3 i 0-0. 10...0–0 11.Ge2 11.Sxd4?! exd4 12.Gxd4 Ha5+ 13.Ke2 We8 14.f3 d5!+- 11...Hh4? Znacznie lepsze było 11...Sb5! 12.cb5 d6 13.Gc4 Ge6 14.Wc1 Hd7 z dalszym Wfd8. 12.Sd4 ed4 13.Gd4 He4? 14.Gg7 Hg2?
Przegrywa. Można było jeszcze grać po 14...Kg7 15.0–0 15.Hd4!! Hh1+ 16.Kd2 Ha1?? 16...Hc6 17.We1!! f6 18.Gf8 Kf8 19.c5! d5 20.cd6+–; 16...Hh2 17.Gf3 d5 18.Wh1 Hd6 19.Gh6 f6 20.Hd5+– 17.Hf6!! I czarne poddały się wobec straty hetmana i dalszych strat materialnych. 1–0
Pod koniec marca w nadmorskich Rowach rozegrano półfinał mistrzostw Polski niewidomych i słabowidzących w warcabach, który wyłonił dziewięciu finalistów. Wśród nich znaleźli się: Edward Twardy, Józef Tołwiński, Edward Podczasik, Mieczysław Kaciotys, Jerzy Hołderny, Michał Ciborski, Krzysztof Furtak, Tomasz Kuziel i Wojciech Woźniak. Spośród wymienionych zapisy swoich partii przekazali mi dwaj etatowi kadrowicze – Mieczysław Kaciotys i Wojciech Woźniak. To właśnie ich pojedynkom przyjrzymy się w tym numerze. Zapraszam do lektury.
Leszek Żygowski – Wojciech Woźniak Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 1. runda
Końcówka cztery na cztery. Czy musi być prosta? Nic podobnego. Na przestrzeni jednego ruchu paść mogły… trzy różne wyniki!
Białe: 42, 35, 27, 24 Czarne: 13, 14, 25, 26
1.24-20?? Na pozór oczywisty ruch okazuje się tragiczny! Należało zagrać: 1.27-22 26-31 2.22-17 14-19 3.17-11 19x30 4.35x24 13-19 5.24x13 25-30 6.11-7 30-34 7.7-1 34-39 i gra powinna skończyć się remisem. 1...14-19?? Wobec ryzyka przegranej czarne powinny sprawdzić wszystkie możliwości. Wśród nich była... wygrana! 1...26-31!! 2.20x18 31x13 i opozycja 2x2! 3.42-38 13-18 4.38-33 18-23 5.35-30 25x34 6.33-29 23-28 7.29x40 28-32 8.40-34 32-37 9.34-29 37-41 10.29-23 41-46 11.23-18 46-19 12.18-12 19-2. 2.20-15 25-30 3.35x24 19x30 4.15-10 13-18 5.10-4 18-23 6.4-22 23-29 7.22-6 29-34 8.42-37 26-31 9.37x26 i czarne się poddały.
Ireneusz Grabala – Wojciech Woźniak Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 2. runda
1.30-24? Wyjście pionem na połowę przeciwnika (inne pole niż bandowe) zawsze niesie jakieś ryzyko. Taki pion może zostać zaatakowany i zabrany. Pierwsze, co przed takim ruchem należy zrobić, to sprawdzenie bilansu ataków i obron. 1...20x29 2.33x24 19x30 3.35x24 8-12? Czarne, z niewiadomych przyczyn, nie chcą darmowego piona 24. Wystarczyło zagrać 10-15 i atakować 14-20. Nie ma szans, by białe go uratowały. 4.32-27 10-15! 5.48-43 17-22? Czemu nie atak 14-20? 6.43-39 11-17 7.27-21 6-11 8.21-16 1-6 9.16x7 12x1 i ostatecznie czarne nie zdobyły białego 24. Wygrały w końcówce dzięki prostej kombinacji, ale takie prezenty od przeciwnika trzeba po prostu brać.
Władysław Hudziec – Wojciech Woźniak Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 5. runda
W 4. rundzie doszło do starcia głównych bohaterów niniejszego artykułu.
1.36-31? Błąd Wojtka na poziomie nowicjusza. W komentarzu do załączonej partii tłumaczył to zagranie brakiem skupienia. Jak widać, nawet chwilowa utrata koncentracji może przełożyć się na niekorzystny wynik. A mogło być: 1.42-38 2-8 2.45-40 17-22 3.29-24 20x29 4.34x23 z bardzo aktywną i groźną pozycją białych. Trudno znaleźć dobry plan dla czarnych. 1...17-22! i nie ma jak uratować kamienia 31. 2.29-23 21-27 3.32x21 16x36 i czarne, po kolejnych 24 ruchach, zwyciężyły.
Wojciech Woźniak – Ryszard Suder Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 6. runda
W pozycji białych położenie kamienia 28 jest niewygodne. Jego ograniczona mobilność w tego typu pozycjach może zostać wykorzystana przez przeciwnika do przerywu na damkę. Czarne w tej pozycji zagrały jednak: 1...18-23 i partia po kilkunastu ruchach skończyła się remisem. Czasami realizacja planu (w tym wypadku ataku długiego skrzydła białych) wymaga więcej cierpliwości. Lepsze było: 1...11-16 2.39-33 (2.28-22 26-31 3.22x24 31x33 4.39x28 20x29 z bardzo niekomfortową dla białych pozycją) 2...9-13 3.44-39 27-31! 4.39-34 31x42 5.38x47 18-23 6.47-42 23x32 7.42-37 13-18 8.37x28 18-23 9.28-22 16-21 − i w ten sposób czarne doprowadziłyby do wygranej.
Mieczysław Kaciotys – Wacław Morgiewicz Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 2. runda
Bardzo ładną partię rozegrał czarnymi Wacław Morgiewicz, który cierpliwie punktował bandowy styl Mietka, czym doprowadził do wygranej pozycji. 1.43-39? To posunięcie sprawia, że czarne mogą przejść środkiem do damki niczym Mojżesz przez Morze Czerwone. (Należało się bronić: 1.40-34 17-21 2.43-38 22-28 3.38-33 28x39 4.34x43 21-26 5.36-31, nie dając: 5...16-21?? 6.30-24 19x30 7.31-27 21x32 8.37x10). 1...23-28! 2.39-34 Groźba 28-32 zmusza do kolejnego ruchu do bandy. 2...28-32 3.37x28 22x33 4.41-37 33-38?? Za szybko! Damka nie ucieknie! Wygrywało cierpliwe: 4...17-22 5.30-25 22-28 6.40-35 33-38. 5.37-32 38x27 6.34-29 27-32 7.29-24 32-38 8.24x13 38-43 9.13-8 14-20 10.8-2 43-48 i zawodnicy zgodzili się na remis.
Mieczysław Kaciotys – Jan Biskupski Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 3. runda
Typowa remisowa pozycja. Do białych uśmiechnęło się szczęście w postaci zbyt pochopnego wyjścia czarnych. 1.27-22 24-29?? 2.22x11 16x7 3.39-34! i nie ma jak się bronić przed 32-27. Trzeba uważać do ostatniego ruchu. 3...29-33 4.28x39 Czarne oddały piona, a potem przegrały partię.
Mieczysław Kaciotys – Edward Twardy Półfinał MP, Sękocin Stary 2025 8. runda
Bardzo dziwnie potoczyła się ta partia... Spójrzmy, co mam na myśli. 1...15-20? Takie posunięcie zawsze będzie zagraniem bardzo ryzykownym. Czarne mają w planie wyprowadzenie piona 15 przez wymianę 14-19, ale trzeba pamiętać, że taka wymiana tworzy niemałą dziurę wokół pól 13,14,19. 2.40-34 14-19? Konsekwentnie, ale ze stratą piona. 3.25x14 19x10 4.21-16! 11-17 5.34-30! i piona nie da się uratować. 5...23-29 6.30x19 3-9 7.31-27 12-18 7...9-13 8.38-32 13x24 9.27-22 17x28 10.32x34 8.27-21 17x26 9.16-11 8-12 10.11-6 18-22 11.38-32 12-17 12.39-34 29x40 13.35x44 17-21 14.6-1 22-28 15.32x23 21-27
Absolutnie wygrana dla białych pozycja. Ale czarne dostają jeszcze swoją szansę. 16.1-18? (Zawsze, atakując dwa i więcej pionów w końcówkach, sprawdzić należy wszystkie większości!). 16.19-13! 9x29 17.1x34 wygrywało natychmiast. 16...27-32 17.18x15 32x41 18.19-14 26-31 i zawodnicy zgodzili się na remis... Tymczasem: 19.15-47 41-46 (19...31-36 20.14-10 41-46 21.10-5 46x10 22.5x41) 20.23-19 31-36 21.44-40 46-28 22.40-35 28-37 23.35-30 i kolejnych białych pionów nie da się zatrzymać przed przemianą w damki. Nietrudna wygrana, więc podział punktów zaskakuje.
Bonus!
Zapraszam też do obejrzenia ostatniego wykładu z grudniowego zgrupowania kadry warcabistów Stowarzyszenia „Cross” w Sękocinie Starym, który ukazał się na moim kanale na YouTubie: