Nr 2 (155) Luty 2018 - Stowarzyszenie CROSS
Baner

Nr 2 (155) Luty 2018

CROSS 2/2018

ISSN 1427-728X   ROK XVI   Nr 2 (155)   Luty 2018 r.

Miesięcznik informacyjno-szkoleniowy Stowarzyszenia Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki Niewidomych i Słabowidzących "Cross"

Adres redakcji:

00-216 Warszawa
ul. Konwiktorska 9,
tel.: 22 412 18 80
e-mail: redakcja@cross.org.pl

Redaguje zespół w składzie:

  • Marta Michnowska - Redaktor naczelna
  • Anna Baranowska - Zastępca redaktor naczelnej
  • Barbara Zarzecka - Korekta

Opracowanie graficzne:

Studio Graficzne Novelart

Skład, druk, oprawa i kolportaż:

EPEdruk Spółka z o.o.
ul. Konwiktorska 9, 00-216 Warszawa

Nakład:

1000 egzemplarzy

Miesięcznik dofinansowuje Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

 

Spis treści

100 lat sportu w Niepodległej - Marta Michnowska

Pjongczang 2018 - EML

Coraz bliżej do paraolimpiady - Stanisław Sęk

Piotrek nie odpuści - Andrzej Szymański

Czas na biegówki - Krzysztof Koc

Przekuć pasję w wyniki - Marta Michnowska

Najlepsi na parkiecie - Anna Baranowska

Wiadomości

Krok naprzód - Stanisław Kwitowski

Bieg po marzenia Joanny - Kamila Albin

Jaskinia pradawnych bestii - Przemysław Barszcz

Ulubiona trucizna - BWO

Nie tylko dla nietoperzy - Przemysław Barszcz

Gramy w szachy - Ryszard Bernard

Gramy w warcaby - Damian Jakubik

Smartfon bez tajemnic

 


Powrót do spisu treści

nasza organizacja

 

100 lat sportu w Niepodległej 

W środę 10 stycznia 2018 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie prezydent RP Andrzej Duda spotkał się ze środowiskiem sportowym z okazji obchodów setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. Na uroczystość zostali również zaproszeni przedstawiciele Stowarzyszenia „Cross”.

Sto lat w wolnej Polsce obfitowało w liczne sportowe sukcesy biało-czerwonych na rodzimych, a także międzynarodowych arenach. Rekordy, niezapomniane emocje i wzruszenia stały się udziałem również zawodników z niepełnosprawnością. – Dziękuję za wspaniałych sto lat sportowych radości i wielkiej dumy. Jesteście jednym z filarów budowania silnego polskiego państwa na przestrzeni tych stu lat – przemawiał prezydent do zgromadzonych na stadionie. – Każde państwo, które chce istnieć na arenie międzynarodowej, każde państwo, które – czy to jest silne, czy ma ambicję bycia państwem silnym, liczącym się – inwestuje w sport – tak Andrzej Duda wyraził szacunek dla dorobku polskiego sportu w minionym stuleciu.

Stowarzyszenie „Cross” podczas uroczystości reprezentowali: prezes Józefa Spychała, dyrektor Przemysław Warszewski oraz Mirosław Mirynowski. Z ramienia ZKF „Olimp” w imprezie wzięli udział Adam Dzitkowski, Wacław Morgiewicz i Krzysztof Badowski.

W spotkaniu uczestniczyli także ministrowie Kancelarii Prezydenta: jej szef Krzysztof Szczerski, pełnomocnik prezydenta ds. Narodowych Obchodów Setnej Rocznicy Odzyskania Niepodległości RP minister Wojciech Kolarski, minister sportu i turystyki Witold Bańka, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzej Kraśnicki. Do symbolicznej debaty zaproszono m.in.: pierwszą damę polskiego sportu, siedmiokrotną medalistkę olimpijską, członkinię MKOl Irenę Szewińską, dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą Tomasza Majewskiego i innego świetnego sportowca, medalistę igrzysk paraolimpijskich, mistrzostw świata i Europy w szermierce na wózkach Adriana Castro. Czy reprezentowanie Polski z orzełkiem na piersi to powód do dumy? Jak poprzez osiągnięcia sportowe budować wspólnotę narodową? Na te i inne pytania próbowali szukać odpowiedzi zaproszeni do dyskusji działacze. Wydarzenie zakończył pokaz dokumentu filmowego pt. „100 lat największych sportowych emocji”, przybliżającego sylwetki wybitnych Polaków, którzy zapisali się na kartach sportowej historii w niepodległej Polsce.

Prezydent RP przekazał związkom i organizacjom sportowym Puchary Prezydenta RP, które w 2018 roku będą wręczane najlepszym sportowcom i drużynom w różnych dyscyplinach za osiągnięcia uzyskiwane na mistrzostwach Polski. Czy wśród Czytelników „Crossa” znajdą się godni takiego trofeum? Tego Państwu życzymy na początku nowego roku sportowego.

Marta Michnowska

 


Powrót do spisu treści

igrzyska paraolimpijskie

 

Pjongczang 2018 

W dniach 9-25 lutego tego roku odbyły się XXIII Zimowe Igrzyska Olimpijskie, które gościł południowokoreański Pjongczang. Sportowcy z osiemdziesięciu dziewięciu państw zmierzyli się w aż stu dwóch konkurencjach należących do piętnastu dyscyplin sportowych. Począwszy od 1976 r. igrzyskom zimowym towarzyszą także zmagania sportowców niepełnosprawnych. W Korei potrwają one od 9 do 18 marca.

Sześciuset siedemdziesięciu sportowców z całego świata zmierzy się w sześciu dyscyplinach: narciarstwie alpejskim, narciarstwie biegowym, biathlonie, hokeju na sledgach, curlingu i parasnowboardzie. W Pjongczangu niepełnosprawni sportowcy powalczą o osiemdziesiąt kompletów medali, a więc o osiem więcej niż cztery lata temu w Soczi. To dzięki zwiększeniu liczby konkurencji w parasnowboardzie z dwóch do dziesięciu.

Pod koniec ubiegłego roku, po aferze dopingowej, jaka wybuchła w Rosji po ostatnich zimowych igrzyskach, Międzynarodowy Komitet Olimpijski podjął decyzję o wykluczeniu z rywalizacji w Pjongczangu reprezentacji tego kraju. Jednakże ci rosyjscy sportowcy, którzy udowodnili niestosowanie dopingu, otrzymali możliwość wystąpienia pod neutralną flagą olimpijską. W styczniu Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski podjął taką samą decyzję w stosunku do sportowców z niepełnosprawnością pochodzących z Rosji. Mogą oni wystartować we wszystkich dyscyplinach, z wyjątkiem hokeja na siedząco.

Dyscypliny paraolimpijskie

Do najstarszych dyscyplin paraolimpijskich należy narciarstwo, zarówno biegowe, jak i alpejskie. Początkowo narciarstwo biegowe uprawiano jedynie na stojąco. Począwszy od igrzysk paraolimpijskich w Insbrucku w 1984 r. dopuszczono także zawodników siedzących na sledgach, czyli specjalnych sankach z siedziskiem wpinanym w narty, którzy poruszają się dzięki temu, że odpychają się kijkami. Zjazd, slalom, slalom gigant, supergigant i superkombinacja to konkurencje paranarciarstwa alpejskiego. Na całych igrzyskach paraolimpijskich to właśnie ta dyscyplina najbardziej zbliża się do swojego pierwowzoru. Prędkości rozwijane na stoku przez niepełnosprawnych sportowców przekraczają 100 km/h, a technika zjazdu jest niemal identyczna jak w przypadku osób pełnosprawnych. Narciarze, zarówno biegowi, jak i alpejscy, podzieleni są na trzy grupy startowe: stojący (są to najczęściej zawodnicy po amputacjach lub z porażeniem kończyn górnych), siedzący oraz niewidomi i słabowidzący, którzy startują z przewodnikiem.

Kolejną dyscypliną jest biathlon, czyli dwubój zimowy, składający się z biegu narciarskiego i strzelania w pozycji leżącej i stojącej lub siedzącej w przypadku zawodników startujących na sledgach. Zazwyczaj w dyscyplinie tej biorą udział ci sami zawodnicy, którzy stają w szranki w narciarstwie biegowym. W zależności od kategorii niepełnosprawności oraz płci zawodnicy wykonują od trzech do pięciu okrążeń po 2,5 km każde i od dwóch do czterech serii strzałów (z karabinka na sprężone powietrze) do tarczy oddalonej od nich o 10 m. W biathlonie są takie same grupy startowe jak w narciarstwie. Zawodnicy z dysfunkcją wzroku korzystają ze sprzętu wykorzystywanego także w strzelectwie niewidomych, który dźwiękiem informuje o położeniu celownika względem tarczy.

Kolejne dwie dyscypliny paraolimpijskie przeznaczone są jedynie dla zawodników na wózkach. Pierwsza z nich to curling. Tor i przypominające czajniki kamienie niczym nie różnią się od tych w curlingu klasycznym. Mecz jest jednak nieco krótszy, rozgrywa się sześć zamiast dziesięciu endów (partii meczu). Zawodnicy nie wykonują szczotkowania; co ciekawe, drużyna musi składać się z kobiet i mężczyzn. Jest to dość młoda dyscyplina paraolimpijska. Po raz pierwszy pojawiła się na igrzyskach w Turynie w 2006 r.

Za najbardziej widowiskową paraolimpijską dyscyplinę zimową należałoby chyba uznać hokej na sledgach, czyli specjalnych stalowych sankach na łyżwach zamiast płóz. Zawodnik używa dwóch krótkich kijów hokejowych do strzelania i podawania, odpycha się także nimi od lodu, nadając sledgom kierunek i prędkość. Podobnie jak klasyczny hokej jest on dyscypliną kontaktową i niebezpieczną, dlatego zawodników obowiązuje pełna osłona twarzy. Zasady rozgrywania meczu są bardzo podobne do klasycznego hokeja.

Najmłodszą dyscypliną paraolimpijską jest snowboard, który pojawił się dopiero w 2014 r. w Soczi. W Korei rozegranych zostanie aż dziesięć konkurencji: slalom gigant równoległy, half-pipe, snowboard cross, slopestyle oraz big air – wszystkie dla kobiet i mężczyzn.

Nasi w Korei

Polski Komitet Paraolimpijski przewiduje, że reprezentować nas będzie ośmiu sportowców. Niektórzy z nich to debiutanci, inni to weterani olimpiad. Prawie wszyscy startują w dyscyplinach narciarskich. Rodzynkiem jest snowboardzista Wojciech Taraba. W narciarstwie alpejskim mamy dwóch reprezentantów. Są to startujący na siedząco Igor Sikorski oraz słabowidzący Maciej Krężel. Pierwszy ma już na swoim koncie start na paraolimpiadzie w Soczi, gdzie zajął trzynaste miejsce w slalomie. W kolejnych latach kilkakrotnie stawał na podium w zawodach rangi światowej. W roku 2016 wygrał slalom w zawodach Pucharu Świata w austriackim Kuhtai. Rok później w zawodach Pucharu Świata w Korei był trzeci w slalomie gigancie, a we włoskim Tarvisio, w tym samym roku, był drugi w slalomie. Maciej Krężel jest prawdziwym weteranem polskiej kadry olimpijskiej. Kibice oglądać mogli go nie tylko w Soczi, lecz także cztery lata wcześniej w Vancouver. Na swoim koncie ma Puchary Europy 2013/14 oraz 2016/17.

Najliczniej Polska będzie reprezentowana w narciarstwie biegowym i dwuboju. Mamy dwóch zawodników startujących na stojąco, dwóch słabowidzących i jednego startującego na siedząco. W pierwszej grupie znajduje się trzykrotny mistrz Polski w narciarstwie biegowym Witold Skupień. Szlify paraolimpijskie zdobył w Soczi, gdzie wywalczył brązowy medal. W tym roku również nie próżnuje. Tuż przed wyjazdem do Korei zdążył zawitać do fińskiego Vuokatti, gdzie na zawodach Pucharu Świata zajął trzecie miejsce w biegu długim techniką klasyczną. Wielką nadzieją jest niespełna dwudziestoletnia Iweta Faron – najmłodsza, a do tego jedyna kobieta w polskiej reprezentacji. Na swoim koncie ma start w 2017 r. w mistrzostwach świata w Finsterau, gdzie zajęła szóste miejsce w biathlonie. Jej młodzieńcza energia i zapał pozwalają sądzić, że lista sukcesów wkrótce się wydłuży.

Najstarszym zawodnikiem jest z kolei słabowidzący Piotr Garbowski, wielokrotny zwycięzca krajowych mistrzostw i zawodów. Kolejnym biegaczem z wadą wzroku jest Łukasz Kubica, którego największym dotychczasowym sukcesem był występ na mistrzostwach świata w Finsterau w 2017 r., gdzie zajął siódme miejsce w sztafecie i ósme na długim dystansie. Na siedząco startuje natomiast Kamil Rosiek, wicemistrz świata w biathlonie na 7,5 km z 2011 r. i uczestnik igrzysk w Soczi.

Dla naszego jedynego parasnowboardzisty, startującego na stojąco Wojciecha Taraby, paraolimpiada to również nie pierwszyzna. Wcześniej zaprezentował się już na rosyjskim stoku w 2014, gdzie zajął piętnaste miejsce w snowboard crossie. Rok później zajął jedenaste miejsce w tej samej konkurencji w mistrzostwach świata w hiszpańskiej La Molinie.

Jak widać, do Korei wyruszy ekipa silna i różnorodna. Po dotychczasowych sukcesach Polaków w Pjongczangu apetyty na kolejne medale rosną. Trzymamy kciuki i życzymy wszystkim naszym reprezentantom miejsca na podium. A razem z nami sportowcom niepełnosprawnym kibicować będzie maskotka tegorocznych igrzysk paraolimpijskich – niedźwiedź himalajski o imieniu Bandabi.

EML

 


Powrót do spisu treści

biathlon

 

Coraz bliżej do paraolimpiady 

Zawodnicy przemyskiego klubu „Podkarpacie” Piotr Garbowski i Jakub Twardowski decyzją Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego zostali zakwalifikowani do reprezentacji Polski biorącej udział w paraolimpiadzie zimowej w południowokoreańskim Pjongchangu.

Sportowcy ZKF „Olimp” będą startowali w dwóch dyscyplinach: biathlonie i narciarstwie biegowym. Do startów przygotowują się pod fachowym okiem trenera kadry Kazimierza Cetnarskiego. Obecnie przebywają w Finlandii w miejscowości Vuokatti, gdzie biorą udział w zawodach Pucharu Świata. 3 lutego zaliczyli start w sprincie biathlonowym na dystansie 7,5 km i zajęli 8. miejsce, natomiast 4 lutego startowali w biegu indywidualnym w biathlonie na dystansie 15 km i tym razem odnieśli spory sukces, plasując się na 6. pozycji. Przed nimi jeszcze dwa biegi w Finlandii. Po powrocie do Polski będą kontynuować treningi przed startem na igrzyskach. Czeka ich również udział w mistrzostwach Polski w biathlonie (Zakopane).

Jak mówi przysłowie, trening czyni mistrza. Życzymy naszym paraolimpijczykom pozycji na podium w Korei.

Stanisław Sęk

 


Powrót do spisu treści

igrzyska paraolimpijskie

 

Piotrek nie odpuści

Pan Piotr Garbowski (pan, bo ma już 45 lat) pochodzi z Klimkówki, miejscowości leżącej niedaleko Rymanowa
i Iwonicza-Zdroju. Jest chłopem postawnym, żonatym, ojcem dwójki dzieci, stolarzem z zawodu. Jako dzieciak i kawaler jeździł na nartach biegowych i startował w zawodach triathlonowych.

Trzy lata temu…

…dzięki Stanisławowi Sękowi, prezesowi klubu „Podkarpacie” Przemyśl, i Jackowi Bednarowi, nauczycielowi WF-u, udało się wyłuskać z tej karpackiej wioski zapomnianego stolarza. – Z początku Piotr nie bardzo miał ochotę na powrót do sportu. – Pracował w firmie stolarskiej, zarabiał, wychowywał z żoną dzieciaki, zastanawiał się, po co mu w średnim wieku zabawa w sport – mówił jego trener Kazimierz Cetnarski, przed laty szkoleniowiec narciarzy biegowych i biathlonistów, teraz na emeryturze. Pierwszy start w sezonie 2015/16 miał miejsce w Niemczech, w Finsterau, w Pucharze Świata. Wyjazd sfinansował mu ZKF „Olimp”. Garbowski pojechał właściwie bez przygotowania. Startował z doświadczonymi zawodnikami z Ukrainy i Rosji. Oczywiście nie wygrał, ale ten pierwszy bieg dał mu napęd do ciężkiej pracy treningowej. Nie było to takie proste, bo jak brakuje kasy, to i możliwości osiągania dobrych wyników są mniejsze.

Pierwszym przewodnikiem słabowidzą-cego biegacza (zwyrodnienie plamki żółtej) był Bogdan Kustroń, kolejnym – Janusz Penar, były zawodowiec. Pobiegał z Piotrem w paru zawodach w Finlandii, Niemczech, na Ukrainie, ale nie dawał rady, bo sam miał problemy zdrowotne. No i trener Cetnarski i jego asystent Zbigniew Sebzda zaczęli poszukiwania kolejnego przewodnika. Trafili na 24-letniego chłopaka z Nowego Targu – Jakuba Twardowskiego. Jakub ukończył krakowski AWF, dwanaście lat biegał na nartach, najpierw w klubie Gorce, a potem w AZS Zakopane. Nie miał wielkich osiągnięć międzynarodowych. Był w szerokiej kadrze, startował na Słowacji, w Czechach. Oczywiście po zakończeniu zawodniczych startów, jak to góral z Nowego Targu, nie mógł przestać się ruszać. Pobiegł „pięćdziesiątkę” w Jakuszycach w czasie 2 godziny 41 minut. To o dwie godziny szybciej niż autor tego tekstu, który w wieku 33 lat pokonał ten morderczy dystans na drewnianych radzieckich deskach! Wracając do Kuby – kiedy w telefonie usłyszał pytanie z Zakopanego, czy chciałby pomóc niepełnosprawnemu narciarzowi, nie wahał się ani chwili.

Zaczęli biegać…

…jesienią 2017 roku. Poznali się w październiku w Ptaszkowej (ośrodek narciarski między Grybowem a Nowym Sączem) w Centrum Sportów Zimowych. Jest tam wspaniała rolkostrada, która zamienia się w narciarski tor biegowy, jak spadnie śnieg. Sztuczne naśnieżanie, trasy oświetlone. Zakopane nie ma takiego toru. Pętla ma 1,5 km i jest trudna, podbiegi, zjazdy, 99 metrów różnicy poziomów – jak w Pjongczangu. – Ile kilometrów przebiegliście razem? – pytam Kubę. – Trudno powiedzieć, bo Piotr trenował dużo na rolkach w terenie. W okresie przygotowawczym ma przebiegniętych 5 tysięcy kilometrów. Trening na rolkach to minimum 20 km dziennie. Pracował też w siłowni, biegał. Pierwszy start na śniegu odbyliśmy w Szczyrbskim Plesie na Słowacji.

Piotr Garbowski przygotowywał się w ubiegłym i w tym roku na trasach w Niemczech, Finlandii, Ukrainie. Zawodnik, trener i cała ekipa zdumieni są świetnymi warunkami w ukraińskim ośrodku w Jaworowie, niedaleko polskiej granicy. A przecież nie jest to bogaty kraj jak te z regionu Skandynawii czy Niemcy. W marcu ubiegłego roku nasz biathlonista sprawdzał się na Pucharze Świata w koreańskim Pjongczangu. Zdobył punkty uprawniające go do udziału w paraolimpiadzie. Sezon 2017 zakończył na 10. miejscu na 19 startujących.

A sprzęt?

W zawodach osób niepełnosprawnych nie jeździ się na drewnianych nartach czy w spranym dresie. W ubiegłym roku ZKF „Olimp” zakupił dla zawodnika i jego asystenta-przewodnika komplet fischerów (cztery pary) i dwie pary nart marki Rosignol. Para profesjonalnych nart kosztuje około 2 tysięcy złotych, plus 700 złotych buty, plus kijki. Dochodzą jeszcze smary, strój biegowy, kurtki i spodnie reprezentacyjne – wszystko ze szwedzkiej firmy CRAFT. Sześć par nart to ubogi zestaw. Inne ekipy mają ich po dwadzieścia, trzydzieści – na każde warunki śniegowe. Broń laserową zapewnia organizator paraolimpiady. Dla każdego taką samą. Mówi trener Kazimierz Cetnarski: – Każdy pełnosprawny biathlonista ma własny karabinek dopasowany do wymiarów swoich ramion i nosi go na plecach podczas biegu. A nasz Piotrek, wysoki mężczyzna o długich rękach, może mieć problemy z karabinkiem, który ma krótką kolbę. Trudno będzie mu z niego strzelać w postawie leżąc – objaśnia szkoleniowiec. Będzie walczył w trzech konkurencjach. W sprincie (7,5 km) za każdy niecelny strzał musi przebiec 150 metrów rundy karnej. Podobnie jest na 12 km, a na 15 km każdy niecelny strzał oznacza minutę kary.

W rękach (i nogach) Garbowskiego nie tylko starty w biathlonie, lecz również konkurencje typowo biegowe, bez strzelania. Sprint stylem klasycznym, 10 km, też klasykiem, i 20 km łyżwą. – Do głowy mi nie przyszło, że po czterdziestce pojadę na paraolimpiadę! Ale to życie jest nieobliczalne, jak te oczy, oczy zielone i życie szalone – mówi Piotrek.

On wyjeżdża do Korei, trenuje jak szalony, opuszcza dom na tygodnie i pracę w klimkowskiej stolarni. Przygotowuje się za pieniądze swoje i klubowe. I wyraża wielkie podziękowanie dla szefów firmy, którzy idą mu na rękę i dają wolne od roboty. To panowie: Adam Pudło, Wiesław Smerecki i Stanisław Rygiel. – Co będzie sukcesem na koreańskiej paraolimpiadzie? – pytam Piotra, Jakuba i Kazika. – Medal, byle jaki! Albo przynajmniej miejsce w pierwszej dziesiątce – odpowiadają chórem. A gdy start będzie udany, to ksiądz proboszcz w Klimkówce ogłosi to wydarzenie z ambony i zabiją kościelne dzwony i w tej wiosce, i w Rymanowie, i w Iwoniczu-Zdroju! A na razie wszyscy mówią jednym zdaniem: Boże, wytrzymać ten blisko 11-godzinny lot do Seulu i trzy godziny autokarem do Pjongczangu. Potem będzie z górki.

Andrzej Szymański


Powrót do spisu treści

narciarstwo biegowe

 

Czas na biegówki 

W terminie 19.01-2.02.2018 r. odbył się dwutygodniowy obóz sportowy z zakresu narciarstwa biegowego. W zgrupowaniu uczestniczyła młodzież z ośrodków dla dzieci niewidomych z całej Polski. Młodzi amatorzy biegówek przyjechali z Lasek, Wrocławia, Dąbrowy Górniczej, Chorzowa i Przemyśla. W sumie z zimowego szkolenia w Lądku-Zdroju skorzystało 30 uczestników.

Kadra – wychowawcy i instruktorzy – była przygotowana, by nauczać od podstaw młodzież, która nie miała jeszcze możliwości biegać na nartach, jak i doskonalić tę, która biega już od kilku lat. Obóz dawał więc szansę uprawiania narciarstwa biegowego bez względu na poziom umiejętności i sprawności fizycznej, był po prostu dla każdego.

Chociaż odbywały się głównie zajęcia z narciarstwa biegowego, to prowadzono również inne zajęcia sportowo-rekreacyjne, takie jak: nordic walking, pływanie, spacery, bieganie, strzelectwo sportowe i biathlonowe, piłkarzyki, tenis stołowy. Odbyły się również wycieczki turystyczne: do Kudowy-Zdroju oraz zwiedzanie Lądka-Zdroju. Pierwszą część obozu zorganizowano w Lądku, gdzie zajęcia narciarskie na śniegu odbywały się na przepięknie położonych trasach w Bielicach. Na drugą obóz przeniósł się do Karłowa w Górach Stołowych, gdzie trasy narciarskie znajdowały się w miejscu zakwaterowania. Wyróżniający się umiejętnościami obozowicze trenowali również na trasach biathlonowych na Jamrozowej Polanie w Dusznikach-Zdroju oraz na trasach do narciarstwa biegowego w Zieleńcu.

Każdy z uczestników brał udział w zajęciach narciarskich, a wielu pokazało, że ma niebywały talent do tego sportu. Niektórzy początkujący przyswoili większość technik i kroków stosowanych na biegówkach i bardzo dobrze radzili sobie na trasach. Trzynastu uczestników wzięło nawet udział w masowych zawodach w Karłowie – VI Międzynarodowym Biegu Narciarskim im. Franza Pabla. Trudne warunki na trasie oraz niesprzyjająca aura znacznie utrudniały rywalizację osobom niewidomym i słabowidzącym, mimo to udało się uzyskać bardzo dobre rezultaty.

Obóz pokazał, że zainteresowanie narciarstwem biegowym wśród dzieci i młodzieży jest duże. Sport ten jest ciekawy, bardzo dobrze rozwija sprawność fizyczną, koordynacyjne zdolności motoryczne, równowagę oraz wytrzymałość, pozwala przełamywać bariery osób niewidomych, takie jak lęk przestrzeni i prędkości. Zaletą tego sportu jest aktywnie spędzony czas na świeżym powietrzu.

Warto organizować obozy oraz szkolić osoby z dysfunkcją wzroku w narciarstwie biegowym. Wszyscy uczestnicy przeżyli prawdziwą przygodę, udało się również wyselekcjonować grupę, która jest nastawiona na sportowe bieganie i mogłaby utworzyć kadrę narodową w tej dyscyplinie. Również osoby mniej predysponowane do sportu pokazały, że na biegówkach może poruszać się każdy i jest to świetna forma ruchu i usprawniania dla każdego. Obóz narciarski był współfinansowany ze środków PFRON i MSiT.

VI Międzynarodowy Bieg Narciarski
im. Franza Pabla w Karłowie

Wyniki uczestników obozu

 

  1. Dawid Nowakowski (OSW Laski) 00:56:06
  2. Paweł Nowicki (OSW Laski) 00:57:15
  3. Przemysław Martiński (OSW Chorzów) 01:04:56
  4. Hubert Bożek (OSW Wrocław) 01:09:34
  5. Jacek Urbański (OSW Laski) 01:09:35
  6. Adam Skalski (OSW Wrocław) 01:09:54
  7. Józef Plichta (Kłodzko) 01:11:03
  8. Dorota Niewiadomska (OSW Laski) 01:14:11
  9. Adrian Skrzypczak (OSW Chorzów) 01:22:03
  10. Dennis Srokosz (OSW Chorzów) 01:25:26
  11. Patrycja Bożek (OSW Wrocław) 01:33:46
  12. Jakub Lisiewicz (OSW Laski) 01:34:15
  13. Weronika Roesner (OSW Chorzów) 01:48:29

Krzysztof Koc


Powrót do spisu treści

narciarstwo biegowe

 

Przekuć pasję w wyniki

Z początkiem roku funkcję trenera kadry niewidomych i słabowidzących w narciarstwie biegowym objął Krzysztof Koc. Znany jest również Czytelnikom „Crossa” jako autor rubryki „Ruszajmy się”. Nam opowiada o swojej pasji, pracy z młodzieżą i planach sportowych.

Marta Michnowska: Przede wszystkim gratuluję objęcia prestiżowej funkcji trenera reprezentacji Polski. Jak do tego doszło?

Krzysztof Koc: Myślę, że droga do tego wyróżnienia była długa i rozpoczęła się wiele lat temu. Wraz z kolegą ze studiów Łukaszem Kacprzakiem należeliśmy do założycieli i byliśmy członkami pierwszego zarządu Towarzystwa Narciarskiego „Biegówki” (prezesem stowarzyszenia Łukasz jest zresztą do dziś). Głównym celem tej organizacji jest promocja powszechnego uprawiania narciarstwa biegowego oraz pokrewnych aktywności jako sposobu na zdrowy tryb życia. To tam narodził się pomysł upowszechnienia narciarstwa biegowego wśród osób niewidomych. W latach 2011-2016 realizowaliśmy projekt „Pokonać strach”, w którym ja oraz inni instruktorzy wolontariusze uczyliśmy dzieci niewidome biegać na nartach. Co roku zwieńczeniem treningów i przygotowań był start w Biegu Piastów. Adresatami projektu były dzieci i młodzież z ośrodka szkolno-wychowawczego w Laskach.

Wraz z rozwojem programu popularność biegówek wśród uczniów ośrodka rosła. Zaowocowało to wysokim poziomem sportowym – technicznym i sprawnościowym – oraz dużą liczbą uczestników. W latach 2012 i 2013 braliśmy udział w Biegu Rycerskim w Beitostolen w Norwegii. Trzeba było wyjść naprzeciw zainteresowaniom i potrzebom młodzieży z ośrodka w Laskach i dalej rozwijać narciarstwo biegowe. Uczniowski Klub Sportowy „Laski”, w którym również działam od dawna i jestem członkiem jego zarządu, utworzył sekcję narciarską, a ja zostałem jej głównym trenerem. Treningi mogły być prowadzone dzięki Stowarzyszeniu „Cross”, które przeznaczyło środki na ten cel. Zawodnicy sekcji systematycznie uczestniczyli w obozach, zawodach i mistrzostwach, gdzie zdobywali miejsca na podium. Na ostatnich mistrzostwach Polski, które odbyły się w grudniu w Kościelisku, moi zawodnicy zajęli pierwsze dwa miejsca, zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. Na tych właśnie mistrzostwach zaproponowano mi stanowisko trenera kadry narodowej osób niewidomych w biegach narciarskich. Myślę, że Stowarzyszenie „Cross” doceniło moje osiągnięcia trenerskie oraz bogate doświadczenia w pracy z osobami z dysfunkcją wzroku w zakresie narciarstwa biegowego.

– Skąd u Pana zamiłowanie do białego szaleństwa w wydaniu cross-country? Kto zaraził Pana bakcylem biegówek?

– Już w najmłodszych latach, w dzieciństwie, miłość do sportu zaszczepił we mnie ojciec. Od niego też dostałem pierwsze biegówki. Były to krótkie dziecięce narty ze sprężyną nakładaną na piętę. Od tego czasu każdej śnieżnej zimy ojciec organizował wycieczki, a z grupą przyjaciół chodziliśmy poszaleć na wydmach i szlakach Puszczy Kampinoskiej. Była to świetna zabawa i rekreacja ruchowa. Z profesjonalnym bieganiem zetknąłem się na studiach. Zaliczenie sportów zimowych odbywało się na obozie w Szklarskiej Porębie. Prowadził go doktor Grzegorz Sadowski – prawdziwy pasjonat tego sportu. On wprowadził mnie w tajniki biegów narciarskich, przygotował technicznie i przekazał swoją wiedzę. Dzięki niemu pokochałem tę dyscyplinę. Zacząłem sam trenować i startować w zawodach. Zarażałem swoją pasją innych, propagowałem tę formę aktywności wśród najbliższej rodziny, znajomych i w środowisku akademickim. Pod koniec studiów ukończyłem dodatkową specjalizację w narciarstwie biegowym oraz uzyskałem dyplom instruktora sportu w narciarstwie klasycznym.

– Czy narciarstwo biegowe cieszy się popularnością wśród osób z dysfunkcją wzroku? Czy niewidomi mogą biegać na zimowych trasach bezpiecznie i z przyjemnością?

– Narciarstwo biegowe to ciekawy i wszechstronny sport. Opiera się na naturalnych ruchach człowieka i może je uprawiać każdy, bez względu na wiek i poziom sprawności ruchowej. Cieszy się ogromną popularnością wśród osób, które miały okazję choć raz założyć narty biegowe na nogi. Śnieżnych zim na nizinach było w ostatnich latach niewiele, by spróbować, trzeba jechać w góry, gdzie są odpowiednie warunki śniegowe. Dlatego tak ważne jest rozwijanie tego sportu, aby jak największa liczba osób z dysfunkcją wzroku mogła go popróbować. Trzeba też dać możliwość trenowania tym, którzy już złapali bakcyla biegówek.

Osoby niewidome mogą bezpiecznie i z satysfakcją robić prawie wszystko, jeżeli do tego się przygotują i stworzy się im odpowiednie warunki. Podobnie jest z biegówkami. Jeżeli ktoś zaczyna, powinien oswoić narty na płaskich trasach. Stopniowo opanować kroki: naprzemianstronny, bezkrok, jednokrok, nauczyć się zmieniać kierunek jazdy, hamować i bezpiecznie upadać oraz opanować ewolucje zjazdowe. Osoby widzące przechodzą podobne szkolenie. Trasę zawsze dobieramy do poziomu umiejętności. Najlepiej, jeśli będą to specjalnie przygotowane trasy do narciarstwa biegowego – równe, szerokie, a tory dobrze wyczuwalne. Również w górach są trasy tzw. spacerowe o bardzo łagodnej i łatwej konfiguracji, na które może wybrać się każdy amator biegówek, oraz tzw. trasy zawodnicze, gdzie można spotkać ostre podbiegi i szybkie zjazdy wymagające wysokiego poziomu sprawności fizycznej i umiejętności. Osoby z dysfunkcją wzroku, szczególnie osoby niewidome i szczątkowo widzące, muszą się dodatkowo zabezpieczyć. Aby nie wypaść z trasy, obowiązkowo należy poruszać się z asystentem, czyli przewodnikiem. Przewodnik, który w zależności od potrzeby jedzie przed, obok lub za osobą niewidomą, to jedna z kluczowych kwestii bezpieczeństwa. Asystent powinien sam świetnie jeździć, lepiej od osoby, którą prowadzi, oraz być z nią zgrany: odpowiednio komunikować wydarzenia na trasie, a na zjazdach kierować, trzymając jej kijek. Zagrożeniem na biegówkach mogą być również inni użytkownicy tras narciarskich. Ważne jest, by również oni na nas uważali. Dlatego osoba niewidoma i jej asystent powinni mieć widoczne oznaczniki w jaskrawych kolorach, które poprzez napis i piktogram osoby z białą laską wyraźnie sygnalizują, że to inni powinni uważać i zachować bezpieczny odstęp. Każda osoba znajdzie własne wyzwanie na biegówkach. Może to być zwykłe spacerowanie, kształtowanie kondycji, turystyczne pokonywanie tras oraz sportowe bieganie na trudnych, wymagających charakteru i umiejętności trasach. Jak w każdym sporcie, istnieje pewne ryzyko, ale ja nigdy osobiście nie spotkałem się z kontuzją lub urazem odniesionym podczas biegów narciarskich. Dzięki temu, że wiązanie buta z nartą jest tylko z przodu, a same narty są lekkie i elastyczne, również upadki są o wiele łagodniejsze i mniej ryzykowne niż w innych sportach, chociażby narciarstwie zjazdowym. Uważam, że to bezpieczny sport dla każdego, ale zawsze trzeba znać swoje możliwości i kierować się zdrowym rozsądkiem, wybierając kierunek i prędkość jazdy.

– Jak spisali się młodzi adepci sztuki narciarstwa biegowego podczas zimowego obozu dla młodzieży zorganizowanego przez Józefa Plichtę, który odpowiada za biegówki w Stowarzyszeniu? Czy odkrył Pan jakieś sportowe talenty?

– Na początek muszę zaznaczyć, że bardzo się cieszę, że organizowane są takie obozy, na których młodzi ludzie mają okazję rozpocząć przygodę na biegówkach. Obóz to najlepsza forma nauki, bo dzień po dniu można opanować podstawowe umiejętności pozwalające na przyjemne i bezpieczne poruszanie się na nartach. Ważne, że jest organizowany w miejscach, w których znajdują się odpowiednie trasy, co przyspiesza opanowanie techniki oraz podnosi komfort biegania.

Uczestnicy podzieleni byli na dwie grupy: początkujących – osoby, które jeszcze nigdy nie miały nart na nogach, oraz zaawansowanych – dla których był to już kolejny obóz, regularnie startują w zawodach, a tutaj chcieli doskonalić swoje umiejętności. W obozie brała między innymi udział młodzież z ośrodków w Laskach i Wrocławiu, gdzie są bogate tradycje narciarskie. Mimo że uczestników znałem już wcześniej, zaskoczyli mnie bardzo dużym zaangażowaniem, chęcią do pracy, swoim charakterem i sportową postawą. Szczególnie że warunki atmosferyczne nie były sprzyjające, a mimo to zawsze byli gotowi do treningu. To ważne, bo cechy wolicjonalne są kluczowe w każdym sporcie. Poziom sportowy tych młodych ludzi stale rośnie, mają ogromny potencjał. Pozytywnie zaskoczyła mnie również młodzież z Dąbrowy Górniczej i Chorzowa, dla której było to pierwsze zetknięcie z tym sportem. Pracowali z zacięciem od pierwszych dni obozu, podstawy techniki opanowali bardzo szybko. Wśród nich było kilka prawdziwych osobowości. Oczywiście niemożliwe było, aby w dwa tygodnie wskoczyli na taki poziom jak zawodnicy trenujący od kilku lat, ale jestem pewny, że jeśli tym młodym ludziom starczy zapału, który pokazali na obozie, i cierpliwie i systematycznie będą pracować, to już niedługo będą deptać po piętach najlepszym. Wszyscy mistrzowie kiedyś zaczynali. Myślę, że część tej grupy biega już na tyle dobrze, że powinna z powodzeniem wystartować na najbliższych mistrzostwach Polski, które będą na początku marca.

– Czy trener będzie miał okazję sprawdzić zawodników Stowarzyszenia w najbliższych tygodniach, podczas imprez sportowych dla biegaczy? Jak wygląda narciarski kalendarz wydarzeń i zawodów?

– Tak jak wspomniałem, 1-3 marca to mistrzostwa Polski w biegach narciarskich w Kościelisku. Rozegrane będą w kategorii seniorów i juniorów na dystansach 5 i 10 km. Poprzedzą je zawody w biathlonie zimowym, na które powinni stawić się wszyscy zawodnicy, aby wystartować i obiegać się przed kolejnymi startami. Po tych zawodach powołania do kadry otrzymają wyróżniający się i perspektywiczni zawodnicy. Pojadą oni na międzynarodowe biegi do Norwegii – największe narciarskie zawody dla niepełnosprawnych na świecie (10-19 marca). To będzie ostatnie wydarzenie tej zimy. Jednak dla kadrowiczów to dopiero początek. Rozpoczną oni długi cykl przygotowań, zgrupowań, konsultacji i treningów – rozpisany na cały rok.

– Jaki jest Pana zdaniem realistyczny, a jaki optymistyczny wariant na najbliższą edycję cyklu norweskich zawodów?

– Do Norwegii pojadą najlepsi zawodnicy, jakich będziemy mieli na ten moment w Polsce. Nie ukrywam, że liczymy na zwycięstwo, szczególnie w kategorii juniorów, gdzie w tej chwili mamy najlepiej przygotowanych zawodników. W klasyfikacji ogólnej, biorąc pod uwagę wszystkie osoby z dysfunkcją wzroku, liczymy, że uplasujemy się na czołowych pozycjach – podium to wersja optymistyczna, ale miejsca wszystkich startujących Polaków w pierwszej ósemce to wersja realistyczna. Do Norwegii jedziemy przede wszystkim po doświadczenie. Wysokie pozycje na pewno ucieszą wszystkich, ale już dzisiaj trzeba zaznaczyć, że głównym celem, do którego będziemy dążyć, jest kwalifikacja naszych zawodników na zimowe igrzyska paraolimpijskie w Pekinie w 2022 roku. Wszystkie nasze działania i starty to droga, która ma przybliżać moich podopiecznych do tego celu. Na igrzyskach trzeba mierzyć wysoko, dlatego wierzymy w złoty medal i najwyższy stopień podium. Chociaż podczas ostatnich trzech igrzysk paraolimpijskich Polakom udało się wywalczyć zaledwie dwa brązowe krążki, to w latach osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych polscy paraolimpijczycy wywalczyli aż osiem złotych medali – wszystkie w biegach narciarskich. Jestem pewien, że stać nas na powtórzenie tych sukcesów.

– To wysoko zawieszona poprzeczka, ale z taką energią na pewno da się ją przeskoczyć. Dziękuję za poświęcony czas i życzę powodzenia!

***

Krzysztof Koc urodził się 13.11.1985 r. w Warszawie. W 2009 r. ukończył kierunek wychowanie fizyczne na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a w 2011 r. studia podyplomowe z zakresu tyflopedagogiki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W latach 2009-2013 był doktorantem w Katedrze Nauczania Ruchu Wydziału Fizjoterapii warszawskiej AWF. Posiada uprawnienia trenerskie i instruktorskie w dyscyplinach: narciarstwo biegowe, lekkoatletyka, piłka nożna, koszykówka, pływanie. Na co dzień pracuje jako nauczyciel w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Laskach. Jest członkiem zarządu Uczniowskiego Klubu Sportowego „Laski” i jednym z założycieli Towarzystwa Narciarskiego „Biegówki”. W latach 2011-2016 koordynował akcję „Pokonać strach” w laskowskim ośrodku. Od 2018 r. jest trenerem kadry niewidomych i słabowidzących narciarzy biegowych. Aktywista i popularyzator sportowego trybu życia i wychowania poprzez sport. Od wielu lat dzieli się swoją pasją z Czytelnikami magazynu „Cross” w rubryce „Ruszajmy się”. Trenował pięciobój nowoczesny, biegi przełajowe, strzelectwo sportowe, piłkę nożną, narciarstwo biegowe.

 


Powrót do spisu treści

taniec

 

Najlepsi na parkiecie 

Taniec sportowy to piękna, ale wymagająca dyscyplina z pogranicza sportu i sztuki. Przygotowanie fizyczne, choreografia, technika tańca, długie godziny spędzone na parkiecie to jedno. Do tego dochodzą elementy gry aktorskiej, zadbanie o kostiumy zgodne z parkietowym dress code’em. Sam turniej to święto tańca po długiej pracy. Dlatego szkoda, że od kilku lat okazji do świętowania tancerze mają niewiele.

W ostatni weekend listopada odbył się w Warszawie turniej tańca sportowego zorganizowany przez Stowarzyszenie „Cross”. To obecnie jedyny ogólnopolski turniej osób z dysfunkcją wzroku w tańcach standardowych i latynoamerykańskich. Przygotowaniem imprezy dofinansowanej przez PFRON w ramach projektu „Wspólny start 2017” zajął się koordynator imprezy Adam Baranowski.

Uczestnicy przyjeżdżali do Warszawy w piątek 24 listopada. Do turnieju stanęli przedstawiciele czterech klubów – z Bydgoszczy, Chorzowa, Krakowa i Warszawy. W sobotę w miejscu zakwaterowania – ośrodku szkolno-wychowawczym dla dzieci słabowidzących przy ul. Koźmińskiej – odbywały się ostatnie treningi poprzedzające zawody. Miejscem tanecznych zmagań był OSiR dzielnicy Ochota. Do prezentacji stanęło 40 crossowskich tancerzy. Tradycyjnie już dzielili parkiet z dziećmi i młodzieżą ze Studia Tańca „Styl”. Turniej rozegrano w pięciu tańcach standardowych i pięciu latynoamerykańskich w kategoriach open i zaawansowanej. Dwie kategorie juniorskie tańczyły kombinację trzech tańców (walc angielski, samba, cha-cha) i pięciu tańców (walc angielski, quickstep, samba, cha-cha, jive). Po raz pierwszy, w szeroko rozumianej definicji tańca, dopuszczono udział formacji tańca nowoczesnego, aby popularyzować inne jego formy rozwijane w ośrodkach szkolno-wychowawczych. W przypadku niepełnej, z różnych przyczyn, reprezentacji dotychczas trenowanych rodzajów tańca należy dopuszczać te grupy bądź formy, które chcą poddać się ocenie sędziów czy publiczności. Widownia tegorocznego turnieju była pełna, a do tego zmagania ukradkiem podglądali brydżyści, którzy mieli swój turniej na innej sali w ośrodku.

W turnieju juniorów w konkurencji trzech tańców zwyciężyła para Paulina Kamińska i Roman Franiak z warszawskiej „Syrenki”, za nimi na pozostałych stopniach podium uplasowały się dwie pary z klubu „Nadzieja” Kraków: Anita Daniec i Piotr Kraj oraz Anita Mikołajczyk i Jakub Czarnecki. W konkurencji pięciu tańców prezentowały się tylko dwie pary, zwyciężyli Dajana Zgrzebska i Dawid Sadowski z „Syrenki” Warszawa. W obu turniejach open oraz w kategoriach par zaawansowanych przy małej konkurencji zwyciężyła para mix Anna i Adam Baranowscy. Pięknie zaprezentowała się formacja tańca nowoczesnego „Swing” z ośrodka w Bydgoszczy.

Trzeba wspierać wszystkich, którym leży na sercu rozwój tej pięknej dyscypliny.Możemy prosić władze klubów i Stowarzyszenia bądź naciskać na nie, by organizowały takie formy treningów i prezentacji umiejętności, które umożliwią wszystkim chętnym uczestnictwo w rywalizacji na parkietach tanecznych. Jeśli wszystko ułoży się zgodnie z planem, najbliższy turniej – mistrzostwa Polski w tańcu – odbędzie się w listopadzie br. w Łodzi.

Anna Baranowska

 


Powrót do spisu treści

wiadomości

 

Taniec

Na gościnnych salach

Miniona jesień była dla naszych par tanecznych okazją do zaprezentowania umiejętności na europejskich parkietach. W połowie października w Wielkiej Brytanii, a na początku listopada na Słowacji odbyły się turnieje integracyjne w tańcu sportowym. W przypadku obu imprez główne role grają tancerze na wózkach, którzy licznie prezentują się w występach solowych, duetach dwóch wózków lub w klasie tzw. combi (osoba na wózku z partnerem pełnosprawnym), a to wszystko z podziałem na kategorie uwzględniające możliwości ruchowe, co sprawia, że widowiska te są bardzo bogate.

British Inclusive Dance Festival 2017 odbywał się w dniach się 14-15 października w Stevenage, niedaleko Londynu. Na sobotę zaplanowane były wspólne dla wszystkich tancerzy szkolenia i warsztaty, a w niedzielę turniej – British Open Inclusive Dancesport Championship. Poza parami brytyjskimi w imprezie uczestniczyli tancerze z Finlandii, Holandii i Polski. Tancerze pokrywali koszty przelotu, udziału i zakwaterowania we własnym zakresie, dlatego zapewne reprezentowały nas tylko dwie pary, obie z dysfunkcją wzroku, wywodzące się z warszawskiego klubu „Syrenka”: Anna i Adam Baranowscy (para tzw. mix, partner jest osobą dobrze widzącą) oraz Agnieszka i Marcin Kwolkowie (tancerze słabowidzący). Ponieważ w tej sytuacji nie dało się stworzyć osobnych kategorii tanecznych, pary dzieliły ze sobą parkiet w rywalizacji. Zdarzyło się nawet, że w pięciu tańcach standardowych trzeba było, z uwagi na brak czasu, tańczyć z jedyną w swojej kategorii parą combi z Holandii, co było pewnym utrudnieniem dla Agnieszki i Marcina. W obu stylach wyżej ocenieni zostali Anna i Adam. Agnieszka i Marcin w turnieju międzynarodowym brali udział po raz pierwszy i traktowali swój występ jak cenne doświadczenie. Tancerzy oceniali sędziowie z Austrii, Holandii, Wielkiej Brytanii i Południowej Afryki. Głównym organizatorem całego wydarzenia jest Ray Bulpitt.

Spiritus movens słowackiego turnieju jest Andrej Micunek, szef Klubu Tanecznego „Danube” w Bratysławie. Impreza była zorganizowana z dużym rozmachem, pod patronatem prezydenta Republiki Słowackiej, z licznym udziałem gości. Prezentują się na niej zarówno tancerze pełnosprawni zrzeszeni w WDSF (World DanceSport Federation), pary hobby, tzw. kategoria pro-am (tancerz bądź tancerka z klasą taneczną w parze z amatorem), jak i tancerze niepełnosprawni. Liczną grupę stanowią tancerze na wózkach. Na słowackim turnieju swoje stałe miejsce mają również osoby niepełnosprawne mentalnie. Pary osób z dysfunkcją wzroku są jeszcze w wyraźnej mniejszości, ale trzeba mieć nadzieję, że to się zmieni. Publiczność nikomu nie szczędzi braw, więc to piękny przykład na to, że taniec łączy.

Turniej World Human Integra Championship 2017 odbył się 4 listopada w pięknej, zabytkowej sali Moyzes Hall na Uniwersytecie Komeńskiego w Bratysławie. Wśród licznych europejskich ekip tancerze z dysfunkcją wzroku reprezentowali tylko trzy kraje: Włochy, Słowację i Polskę. W programie rywalizacji były trzy tańce standardowe (walc angielski, tango i quickstep) oraz trzy latynoamerykańskie (cha-cha, rumba i jive). Włochy reprezentowały trzy pary: w tańcach standardowych Cinzia Mongini i Andrea Fois (zwycięzcy w tym stylu) oraz Luisella Frumento i Fabrizio Pani (miejsce drugie), a w tańcach latynoamerykańskich Francesca Auxilia i Matteo Negro (miejsce czwarte). W barwach Słowacji w obu stylach wystąpiły dwie pary pochodzące z Polski: Joanna i Dariusz Popławscy (miejsce drugie w tańcach latynoamerykańskich i trzecie w standardowych) oraz Janina i Marian Rośkowie (odpowiednio miejsce trzecie i piąte). Polskę reprezentowała para mix Anna i Adam Baranowscy, która w stylu latynoamerykańskim zajęła miejsce pierwsze, a w standardowym czwarte. Koszty pobytu i udziału w turnieju pokrywał jego organizator, który zapewnił bardzo dobre warunki zakwaterowania i transport na miejsce zawodów. Tancerzom przygrywała orkiestra. Impreza także pod względem sportowym stała na dobrym poziomie, m.in. w tańcu na wózkach w kategorii combi wspaniale reprezentowała Polskę para Katarzyna Błoch i Marek Zaborowski. Bardzo widowiskowe i oklaskiwane były występy rosyjskiej grupy tanecznej. Imprezę zakończył uroczysty bankiet.

Anna Baranowska

 


Powrót do spisu treści

warcaby

 

Krok naprzód 

Jak osiągać jeszcze lepsze wyniki? Na pewno poprzez treningi, konsultacje i rozgrywki. Tych całkiem początkujących warcabistów i tych bardziej zaawansowanych wprowadzali w tajniki gry specjaliści podczas szkolenia, które odbyło się pod koniec 2017 roku w Wielkopolsce.

Szkolenie warcabowe dla osób niewidomych i słabowidzących zostało przeprowadzone w ramach projektu „Krok naprzód”, współfinansowanego przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Odbywało się w terminie 9-23 listopada 2017 r. w Wągrowcu. Uczestników powitała prezes Stowarzyszenia „Cross” Józefa Spychała, która życzyła wszystkim owocnych treningów i zachęcała do korzystania z zabiegów rehabilitacyjnych oferowanych przez ośrodek i dostępnych w ramach pobytu. Sędzia Stefan Polny przedstawił plan zajęć. Ponieważ brały w nich udział osoby początkujące, jak i bardziej zaawansowane, uczestników podzielono na dwie grupy. Treningi rozpoczynały się już po śniadaniu. Zaczynano od ustawienia rogatek, przez kolumny, analizy, po równe końcówki (np. cztery damki i pionek przeciwnika – okazuje się, że pionek wygrywa). Z biegiem dni gracze dostawali coraz trudniejsze zadania i nie da się opisać wszystkich przećwiczonych posunięć. Oprócz zajęć szkoleniowych dziennych wieczorem odbywały się konsultacje z sędzią Flizikowskim na temat rozgrywania partii i sposobów osiągania lepszych wyników. Codziennie rozgrywano też partie turniejowe od 1. do 8. rundy. Kilka osób zdobyło kategorie!

Uczestnicy zgodnie przyznali, że szkolenie było intensywne, potrzebne i na wysokim poziomie. Wszyscy byli zadowoleni. Z przebiegu projektu cieszył się także arbiter Stefan Polny. – O ile dobrze pamiętam, po raz pierwszy sędziowałem turniej warcabowy osób niewidomych w 2012 roku i wówczas miałem pewne obawy. Ale wszystko dobrze się skończyło – wspomina. I to prawda, bo co roku pan Stanisław uczestniczy w wielu turniejach graczy z dysfunkcją wzroku i świetnie sędziuje. Sędzia Flizikowski był dla odmiany po raz pierwszy na turnieju osób niewidomych i słabowidzących. Jakie ma wrażenia? – Bardzo dobre – odpowiada krótko. – Obserwowałem niezwykły zapał do gry, pilność podczas szkolenia, gotowość do zadawania pytań i miłą atmosferę – podsumowuje zakończone szkolenie.

Nie było czasu na nudę. Uczestnicy korzystali z zabiegów leczniczych, basenu, mieli czas na relaks. Podczas wycieczki po Ziemi Wągrowieckiej zwiedzono muzeum i kościoły (każdy inny, z bogatą historią). Kościół w Tarnowie Połuckim to według badań najstarszy drewniany kościół w Polsce. Crossowicze odwiedzili również grobowiec rotmistrza wojsk napoleońskich Franciszka Łakińskiego (1767-1845) w Łaziskach. Budowla jest wykonana z kamienia, ma kształt piramidy i około 6 m wysokości, jest ciekawa i nietypowa architektonicznie. W pobliżu na kolumnie stoi metalowy rumak. Legenda głosi, że pochowano tu konia rotmistrza. Kto nie był, musi zwiedzić to miejsce pamięci koniecznie.

Na zakończenie szkolenia, po rozdaniu certyfikatów, przy wieczornej herbatce, kawie i ciasteczku wszyscy złożyli sobie życzenia bożonarodzeniowe i noworoczne. Towarzyszyły im dźwięki piosenki „Wągrowieckie jeziora i lasy”:

Kto chce spędzić dobre wczasy,

W wągrowieckie jedzie lasy.

Tam w Wielspinie kadra miła

Pomoże ci w trudnych chwilach.

Do zobaczenia na kolejnych szkoleniach!

Stanisław Kwitowski

 


Powrót do spisu treści

sylwetki

 

Bieg po marzenia Joanny 

Sport to jej pasja. To właśnie jemu obecnie poświęca większą część swego życia. W 2017 roku Joanna Mazur wraz ze swoim przewodnikiem Michałem Stawickim zdobyli złoto w biegu na 1500 metrów na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Londynie (w kategorii T11 – osoby niewidome).

Rozmawiamy w przerwie między treningami. Joanna Mazur opowiada o początkach swojej przygody z bieganiem, o pracy sportowca i o życiu.

– Ciężko mówić o początku, bo zawsze byłam bardzo aktywna, ale nie miałam profesjonalnego trenera. I to był duży problem, ponieważ żaden z trenerów nie chciał się podjąć współpracy z zawodniczką, która traci wzrok – wspomina Joanna. W końcu, trzy lata temu, trafiła w Krakowie do grupy pełnosprawnych sportowców, pod skrzydła trenera Lecha Salamonowicza. – On podjął się wyzwania, żeby mnie prowadzić jako zawodniczkę. Przygotował mnie do startu na igrzyskach paraolimpijskich – opowiada.

I tak rozpoczęła się jej przygoda z profesjonalnym bieganiem. W praktyce oznacza to pełne zaangażowanie i pracę „na pełen etat”. Joanna śmieje się, że dzień wolny to zazwyczaj dzień w podróży. Ale też nie do końca, ponieważ podróż często poprzedza poranny trening. Intensywne treningi – dwa, trzy razy dziennie po dwie, trzy godziny siedem dni w tygodniu – sprawiły, że Joanna musiała zrezygnować z bardzo wielu rzeczy. Wcześniej studiowała, pracowała w przychodni jako masażystka. – W pewnym momencie, kiedy przyszły takie bardzo obciążające treningi, musiałam z tego wszystkiego zrezygnować. Nie miałam siły zrobić treningu na sto procent i musiałam coś odpuścić – mówi. Już wtedy pracowała z lekkoatletą i triathlonistą Michałem Stawickim. On również musiał dokonać wyboru. Aby poświęcić się pracy jako przewodnik, zrezygnował z posady trenera koszykówki. Poznali się dwa lata temu na pierwszym zgrupowaniu kadry narodowej, na które została powołana. Tak musiało być. Joanna mówi, że w życiu nie ma przypadków.

Przewodnik musi wzbudzać zaufanie, a zawodnik musi czuć się przy nim pewnie. – Pierwsze nasze wybieganie było po zmroku. Dałam mu opaskę, z którą biegam. To było dla mnie coś niezwykłego, wtedy naprawdę poczułam się, jakbym widziała.

Rola przewodnika nie kończy się na treningach i bieganiu. Przewodnik pomaga również w przemieszczaniu się po obiektach: na stołówce, u fizjoterapeuty czy na odnowie biologicznej. Jest zatem oczami i aniołem stróżem. Od roku Michał jest także trenerem Joanny. Układa i nadzoruje cały plan zajęć. Poza tymi bardzo odpowiedzialnymi funkcjami jest też po prostu przyjacielem. – Niektórzy uważają, że to jest męczące, ale my się nie kłócimy, nie sprzeczamy. Po prostu rozmawiamy, kiedy jest jakiś problem. To taka partnerska współpraca – opowiada.

Lista ich wspólnych osiągnięć jest coraz dłuższa. Siódme miejsce w Rio w biegu na 400 metrów, dziesiąte w biegu na 200 metrów; złoto i srebro na mistrzostwach Europy w biegu na 200 i 100 metrów; trzy medale – złoty, srebrny i brązowy – na mistrzostwach świata w Londynie w biegu na 1500, 800 i 400 metrów. Joanna wraca pamięcią do tych wydarzeń. – Ciężko mi o tym opowiadać, ale to jest coś niesamowitego.Kiedy na stadionie dotarło do mnie, że zdobyliśmy złoty medal, tak się wzruszyłam, że łzy same popłynęły. To jest chwila, której naprawdę nigdy nie zapomnę, bo dobrze wiem, ile pracy i zaangażowania nas to wszystko kosztowało – opowiada.

 Nie było czasu na świętowanie. Następnego dnia startowali w eliminacjach do biegu na 800 metrów. W tym czasie na osiem dni zawodów mieli siedem dni startów, nawet po dwa razy dziennie. To duże obciążenie fizyczne i psychiczne i trzeba sobie z tym poradzić. Trudne momenty, gdy jest ciężko na treningu, ciężko w życiu, Joanna traktuje jako element swojego sportowego przygotowania. To jeden z punktów, który musi zaistnieć, żeby zwyczajnie pójść dalej.

– Gdyby nie pasja (uwielbiam biegać!) i to, że ja po prostu lubię być zmęczona, to nie byłoby nas tutaj, gdzie jesteśmy – mówi z zapałem.

– A gdy przychodzi czas na odpoczynek i chwilę relaksu?

– Kiedy nie mamy np. drugiego treningu na zgrupowaniu, to słucham muzyki lub jakiejś książki. Bardzo lubimy też wypić dobrą kawę w miłym towarzystwie.

Dla Joanny odnoszenie sukcesów oznacza rozwój, pokonywanie swoich słabości i ograniczeń. – Nie chodzi tylko o zdobycie medalu mistrzostw świata. Tak naprawdę odnieść sukces w życiu codziennym oznacza czasem odważyć się wyjść z domu i nie poddać się chorobie, która niestety postępuje – przyznaje szczerze. I po chwili dodaje: – A porażka to zaprzestanie walki o siebie. Ja też w pewnym momencie wycofałam się z życia i postanowiłam nie walczyć, bo bałam się, bo nie wiedziałam jak, bo wszystko mnie ograniczało – opowiada o czasach szkolnych, gdy z powodu dyskryminacji postanowiła zmienić szkołę. Przeniosła się do placówki dla niewidomych i słabowidzących w Krakowie, około 150 kilometrów od rodzinnego domu. Tu zaczęła się rozwijać i realizować swoje pasje. – Pewnego dnia stwierdziłam, że zależy to tylko ode mnie i tylko ja mogę to zmienić, nikt za mnie tego nie zrobi. I wtedy zaczęłam odnosić sukcesy.

 A co dalej, po Rio i Londynie? Jakie są ich sportowe plany na przyszłość? Obecnie przygotowują się do najbliższego sezonu. Jego główną imprezą będą mistrzostwa Europy osób niepełnosprawnych w lekkoatletyce, które odbędą się pod koniec sierpnia tego roku. w Berlinie.

Drugą wielką pasją Joanny jest masaż. W przyszłości też chciałaby ją rozwijać, ale na razie koncentruje się na bieganiu, bo na to jest teraz idealny czas, który stara się wykorzystać maksymalnie. Jak sama mówi, całe swoje życie podporządkowuje bieganiu i rozwijaniu się jako sportowiec, a reszta jest trochę w zawieszeniu. Ma również marzenia nie związane z bieganiem lub, jak to określa, „listę rzeczy, które chciałaby zrobić w życiu”. – Chciałabym skoczyć ze spadochronem. Chciałabym mieć psa przewodnika… – wymienia. Po chwili zamyślenia dodaje też jednak: – Chciałabym przebiec maraton.

Gdy nie trenuje na zgrupowaniu, wyjeżdża do rodzinnego domu i ładuje akumulatory, spędzając czas z bliskimi. – To dla mnie bardzo ważny moment. To mnie dodatkowo motywuje do jeszcze większej pracy. Myślę, że wsparcie bliskich w takiej drodze jest niezwykle istotne i bardzo potrzebne – uśmiecha się. – Mam naprawdę fantastycznych rodziców i cudowne rodzeństwo. Nieważne, co się dzieje w moim życiu, oni zawsze są obok i bardzo mocno mnie wspierają.

Joanna zwraca uwagę na to, że nigdy nie była traktowana przez rodzinę inaczej ze względu na swoją niepełnosprawność. Nie była zwalniana z obowiązków domowych. Podobnie jak inni domownicy, miała przydzielone rzeczy, za które była odpowiedzialna. – Dzięki zdrowemu podejściu rodziców do mojej niepełnosprawności umiem gotować, prać, prasować, sprzątać, umiem wszystko – mówi. I dodaje jeszcze: – Nie czuję tego, że nie widzę. Rozwijam swoją pasję i jestem szczęśliwym człowiekiem. Pomimo że ciężko trenuję, wszystko mnie cieszy.

Joanna bardzo szybko zaczęła tracić wzrok. Musiała to zaakceptować i nauczyć się z tym żyć. Sport bardzo jej w tym pomógł. – Jestem świadoma tego, że trenując wyczynowo, przyspieszam postęp choroby. Wiedziałam, że utrata wzroku to tylko kwestia czasu. Wolę być szczęśliwym człowiekiem, który nie widzi, niż tracącym wzrok i cały czas smutnym – mówi z przekonaniem.

Bieg po marzenia rozpoczyna się w naszych głowach, a często tym, co nas ogranicza, jesteśmy my sami. Jak mówi Joanna: – Jeśli my zaczniemy przełamywać te bariery i ograniczenia, to się okaże, że jesteśmy całkiem wolnymi ludźmi. Nie ma co ograniczać sobie dopływu szczęścia i radości. Im więcej uśmiechniętych twarzy, tym lepiej.

Kamila Albin

 


Powrót do spisu treści

turystyka

 

Jaskinia pradawnych bestii 

Jedna z najbardziej tajemniczych jaskiń w Polsce powstała miliony lat temu, lecz ludziom znana jest od niedawna. Nie wiadomo nawet, jak jest rozległa, ani w którym miejscu świata wynurzyłby się na powierzchnię ziemi ten, komu udałoby się przebyć jej korytarze…

W Sudetach, na samej granicy z Czechami, w województwie dolnośląskim, kilkadziesiąt kilometrów na południe od Kłodzka wznosi się masyw Śnieżnika. Ta wyjątkowa góra stanowi wododział – rzeki spływające z jej stoków podążają w trzech kierunkach: do zimnego, burzliwego Morza Północnego, w stronę zielonych fal Bałtyku i w stronę przeciwną, na południowy wschód, aż do słonecznych wybrzeży czarnomorskich.

Do wielu osobliwości Śnieżnika, jakie wyróżniają go spośród sudeckich szczytów, należy Jaskinia Niedźwiedzia, wiodąca w głąb góry. Zamieszkana była od dziesiątków tysięcy lat, nie przez ludzi jednak, lecz przez stworzenia, a raczej megalityczne bestie, które dawno już zniknęły w mrokach przeszłości.

Na początku był przypadek

O istnieniu Jaskini Niedźwiedziej ludzie dowiedzieli się dopiero 14 października 1966 roku. Było to odkrycie zupełnie przypadkowe.

Sudety to góry kryjące wielkie bogactwo minerałów i cennych skał. Jednym
z ich skarbów jest marmur. W odległych epokach geologicznych z osadzających się szkielecików niezliczonych morskich istot, otwornic, amonitów i trylobitów powstały skały wapienne, a następnie, pod wpływem olbrzymiego ciśnienia i w temperaturach zdolnych roztopić skałę, z wapieni powstały urzekające marmury. Tę właśnie metamorficzną skałę wydobywano ze złoża nazwanego Kletno III. Metoda była prosta: w skale wiercono otwór, w otworze umieszczano odpowiednio dużą ilość dynamitu i… trzeba było szybko znaleźć bezpieczne miejsce.

Po jednym z takich wybuchów, kiedy strzałowy podszedł do miejsca eksplozji, żeby ocenić jej efekty, jego oczom ukazał się otwór. Prowadził w głąb skały i nie był po prostu szczeliną powstałą po wybuchu. Wybuch odsłonił tylko wejście do ukrytego świata. Już rzut oka do wnętrza otworu pokazał, że ludzie nie byli pierwsi w podziemnych korytarzach. Po pierwotnych mieszkańcach zostały olbrzymie kości, które widać było wszędzie – jaskinia przypominała wielkie cmentarzysko.

Ursus spelaeus

Jaskinia odkrywała przed badaczami kolejne korytarze. Wkrótce okazało się, że przez dziesiątki tysięcy lat była schronieniem niedźwiedzi jaskiniowych, gigantycznych, bezgrzywych lwów jaskiniowych czy hien, również zwanych jaskiniowymi. Kolejne pokolenia drapieżników już od praczasów, zanim jeszcze na tych ziemiach pojawili się nasi najodleglejsi przodkowie, ściągały do jaskini ciała swoich ofiar: jeleni olbrzymich, nosorożców włochatych i mamutów. A kiedy nadchodził ich czas, same dokonywały żywota w jej zakamarkach. Najliczniejsze ślady tego bytowania – kości niedźwiedzi jaskiniowych – stały się inspiracją do nadania nazwy: Jaskinia Niedźwiedzia.

Do dziś udało się poznać około 5 kilometrów podziemnych korytarzy. Z całą pewnością wiele jeszcze zostało do odkrycia. Jaskinia jest znacznie, znacznie dłuższa, a wiele wskazuje na to, że możliwe byłoby wejście do niej w Polsce i wynurzenie się na powierzchnię ziemi po drugiej stronie granicy, gdzieś na czeskich Morawach. Na razie badania trwają. Niezwykła jaskinia jest też dostępna dla każdego, kto czuje zew podziemnej przygody i chciałby wyprawić się do wnętrza ziemi.

Turystycznie i ekstremalnie

Zwiedzanie możliwe jest w dwóch opcjach: turystycznej i ekstremalnej. Trasa turystyczna liczy niespełna 400 metrów. Niech nie zmyli nas niewielka pozornie długość tego odcinka. To kilkaset metrów nieustannego zachwytu nieprawdopodobnymi formami skalnymi. Zwiedzając Jaskinię Niedźwiedzią, odnosimy wrażenie, jakby woda, która jest głównym jej twórcą, mając niemalże nieograniczoną ilość czasu (zanim trafili tu ludzie), postanowiła nas zaskoczyć. Udało jej się nawet więcej. Od Wielkiej Szczeliny, przez Salkę przy Polu Ryżowym, Salkę Nietoperzową, Salę Lwa Jaskiniowego (tu właśnie znaleziona została kompletna, wielka, uzbrojona w zabójcze kły czaszka tego kota), Korytarz Odkrywców i Korytarz Mis Martwicowych, aż po Salę Pałacową i Zaułek Heliktytowy – jesteśmy nie tyle zaskoczeni, ile pozostajemy w kompletnym osłupieniu i oczarowaniu.

Ta wersja trasy jest dostępna dla każdego. Oświetlona, z pomostami na trudniejszych, śliskich odcinkach. Jest nawet opcja pozwalająca zwiedzać jaskinię osobom na wózkach inwalidzkich.

Dla żądnych naprawdę mocnych wrażeń, dla tych, którzy nie boją się zakleszczyć w skalnej szczelinie 100 metrów pod ziemią, i dla tych, którzy chcą spróbować pokonać skalny komin klasyczną rozpórką, przeznaczona jest trasa ekstremalna. To trasa, na której wraz z instruktorem z Sekcji Speleologicznej „Niedźwiedzie” z pobliskiego Kletna możemy założyć skafander, kask i bez żadnego udawania i bez taryfy ulgowej stać się grotołazem z prawdziwego zdarzenia. Ta wersja zwiedzania to wyjątkowa przygoda, pozwalająca zdobyć podstawy technik podziemnej wspinaczki i penetracji wąskich korytarzy przydatnych w jaskiniach. To także niezła zaprawa przed ewentualnym kursem w klubie speleologicznym. Jeżeli jednak ktoś zdecyduje się na trasę ekstremalną, niech przy tym nie rezygnuje z tej turystycznej, pozwalającej na spokojne podziwianie najpiękniejszych znanych części Jaskini Niedźwiedziej.

Najbardziej może fascynująca podczas zwiedzania jaskini jest świadomość, że poza niewielką, pozornie okiełznaną przez człowieka częścią otacza nas terra incognita. Jak duży fragment jaskini poznaliśmy dotychczas? Kilkadziesiąt procent? Może tylko kilka? A może jeszcze mniej… Wystarczy zdać sobie sprawę, że zaledwie parę lat temu odkryta została olbrzymia podziemna komnata – Sala Mastodonta – o długości 120 metrów, szerokości 30 metrów i takiej samej wysokości (zmieściłby się w niej 10-piętrowy budynek).

Zwiedzanie trasy turystycznej trwa 45 minut. Parking dla samochodów znajduje się około kilometra od wejścia do jaskini (jaskinia wraz z otaczającym ją terenem jest rezerwatem przyrody), skąd w dalszą drogę należy udać się pieszo. Osoby niepełnosprawne mogą podjechać na samo miejsce, na parking dla pracowników, tuż przy pawilonie turystycznym.

Ponieważ ze względu na konieczność ochrony walorów przyrodniczych wyznaczony jest limit dzienny liczby osób mogących wejść do jaskini, najlepiej wcześniej zarezerwować bilet. Przydatne informacje znajdują się na stronie internetowej:
www.jaskinianiedzwiedzia.pl.

Przemysław Barszcz

 


Powrót do spisu treści

zdrowie

 

Ulubiona trucizna 

Karnawał sprzyja zabawom, różnym imprezom i spotkaniom towarzyskim. Trudno je sobie wyobrazić bez alkoholu. Pijemy, aby się rozluźnić, poczuć dobrze, ułatwić sobie nawiązywanie kontaktów z innymi. „Procentowa” używka nie na wszystkich działa tak samo. Zależy to od naszej fizjologii, zdolności do metabolizowania alkoholu, płci, nastroju, od tego, ile wypijemy oraz od wielu innych rzeczy. Jakich?

Jedni upijają się na smutno, inni są w szampańskim humorze. Są tacy, którzy mają mocną głowę, ale i tacy, którzy tracą ją już po jednym kieliszku. Co się z nami krok po kroku dzieje, gdy sięgamy po kieliszek? Według opinii naukowców, lekarzy i terapeutów od uzależnień wygląda to tak.

Już w pierwszej minucie, gdy przełykamy porcję alkoholu, zaczyna się on wchłaniać do naszego krwioobiegu, głównie przez ścianki żołądka i jelita cienkiego. W 5-10 minut dociera do mózgu i mięśni. Po tym czasie nasz organizm już wie, że wtargnęła do niego trucizna. Zaczyna ją rozkładać, by jak najszybciej pozbyć się nieproszonego gościa. Do walki rusza enzym zwany dehydrogenazą alkoholową, który przekształca alkohol w aldehyd octowy, notabene znacznie bardziej trujący od samego alkoholu. Drugim enzymem, który idzie z odsieczą pierwszemu, jest dehydrogenaza aldehydowa. Ta z kolei utlenia aldehyd octowy do kwasu octowego. Żeby dobrze trawić alkohol, musimy mieć sprawne oba enzymy. Osoby z dużym stężeniem pierwszego z nich mają tzw. mocną głowę, ale płacą za to silniejszym kacem, wykazują większą skłonność do alkoholizmu i ryzyka zachorowania na marskość wątroby. Z kolei ci, u których drugi enzym bywa zepsuty (należą do nich niektóre nacje, m.in. Chińczycy i Japończycy), już po kilku drinkach są wstawieni: czerwienieją im twarze, serca wpadają w palpitację, męczą ich mdłości.

Na reakcje człowieka na alkohol wpływają m.in. takie czynniki, jak: zdolność wątroby do jego metabolizowania, bycie głodnym lub najedzonym (jedzenie spowalnia wchłanianie alkoholu), stężenie (silnie skoncentrowane napoje, takie jak spirytus, są szybciej wchłaniane), masa i struktura naszego ciała (osoby cięższe i bardziej muskularne mają więcej tłuszczu i mięśni, na które rozkłada się trucizna), płeć (przy takiej samej ilości alkohol działa bardziej toksycznie na organizm kobiety niż mężczyzny), częstość picia (osoba, która często pije alkohol, może go lepiej tolerować niż ktoś, kto nieregularnie sięga po kieliszek).

Po kwadransie od wypicia alkoholu w naszej krwi krąży już jego połowa. Jeśli w tym czasie wychylimy kolejny kieliszek, do tej porcji dojdzie po 15 minutach druga. – Dobrze jest – radzą specjaliści – robić dłuższe przerwy między jednym a drugim toastem. Ponad 90 procent alkoholu jest rozkładane w wątrobie, reszta wydala się wraz z potem, moczem i oddechem. Ten proces trwa niestety dłużej niż wchłanianie alkoholu. Po 20 minutach od wypicia odczuwamy lekkie oszołomienie. Poprawia się nam nastrój. Bywa jednak, że niektórzy stają się płaczliwi. Bo alkohol z jednej strony może wywoływać przyjemne odczucia (rozluźniają się nam mięśnie, puszczają moralne hamulce, nabieramy dystansu do świata), z drugiej – jest też depresantem. Kiedy minie krótkie uczucie radości, relaksu czy euforii, po kolejnych kieliszkach sytuacja się zmienia. Upijamy się na smutno, ogarnia nas rozdrażnienie, a nawet uczucie lęku. Dzieje się tak dlatego, że alkohol zmniejsza szybkość przekazywania sygnałów między komórkami układu nerwowego – spowalnia i hamuje funkcje naszego mózgu. Za chwilę chce się nam siusiu, bo do filtrowania etanolu nerki zużywają dużo wody i produkują więcej moczu.

Wiele osób uważa, że ciągła zmiana temperatury otoczenia w czasie picia alkoholu przyspiesza jego metabolizm w naszym organizmie. Lekarze temu zaprzeczają, twierdząc, że taka sytuacja ma jedynie znaczenie dla odczuwania efektów picia. Alkohol rozszerza naczynia krwionośne, co daje nam złudne poczucie zwiększonego wydzielania ciepła. Na mrozie naczynia się obkurczają, więc możemy mieć wrażenie otrzeźwienia. Dlatego, kiedy pijemy alkohol na dworze, może się wydawać, że nasze możliwości są większe, niż gdybyśmy imprezowali całą noc w ciepłym pomieszczeniu. Czujemy się trzeźwi, choć wcale tak nie jest. Inne twierdzenie, że ruch poprawia metabolizm alkoholu, jest zasadne, jeśli nie wypijemy go za dużo, bo wówczas, na przykład w tańcu, nogi mogą nam odmówić posłuszeństwa. Po pół godzinie do godziny od rozpoczęcia picia alkohol osiąga w naszym organizmie szczytowe stężenie. Największe jest w ślinie, moczu, krwi, żółci i płynie mózgowo-rdzeniowym. Rośnie nam ciśnienie krwi, spada cukier (aby rozłożyć cząsteczkę etanolu, organizm potrzebuje energii, więc spala glukozę). Nasza wątroba może rozkładać tylko określoną ilość alkoholu na godzinę. Jeśli będziemy dokładać jego kolejne porcje, neutralizacja przedłuży się do kilku lub kilkunastu godzin. W tym czasie możemy odczuwać zaburzenia koordynacji ruchów i równowagi. To znak, że alkohol dotarł do naszego móżdżku. Zamiast iść prosto – zataczamy się. Po powrocie do domu możemy też mieć kłopot z włożeniem klucza do dziurki w zamku. Nie będziemy w stanie prawidłowo ocenić odległości i szybkości, co wraz z wcześniej wymienionymi reakcjami organizmu wyklucza prowadzenie samochodu. Przy dużych dawkach alkoholu robimy się senni i otępiali. Pojawiają się zaburzenia wzroku, możemy widzieć podwójnie. To znak, że trucizna dotarła do rdzenia przedłużonego. Maleje aktywność naszych białych krwinek, co powoduje spadek odporności (może się on utrzymać dobę). Rośnie nam, a potem spada ochota na seks. Mamy zgagę, bo alkohol rozluźnia mięśnie wokół ujścia żołądka do przełyku. Dopada nas wilczy głód. Jeśli go zaspokoimy, jest szansa, że szybciej wytrzeźwiejemy. Co nie oznacza, że poczujemy się dobrze. Dopadną nas objawy kaca: ból i zawroty głowy, pragnienie, bladość i drżenie, a także nudności, które w większości są konsekwencją odwodnienia.

Szacuje się, że po imprezie suto zakrapianej alkoholem nasz organizm dopiero po 24 godzinach opanuje przykrą sytuację, choć nie w pełni. Niektóre funkcje, np. poziom koncentracji, mogą wrócić do normy znacznie później. Naukowcy udowodnili, że wystąpienie kaca zależy w dużej mierze od zawartości w alkoholu ubocznych produktów procesu fermentacji. Ciemne alkohole mają ich więcej, przez co bardziej nam szkodzą. Bezbarwne, z wysoką zawartością etanolu, np. wódka i dżin, rzadziej powodują kaca niż brandy i czerwone wino. Jednoczesne palenie papierosów i picie alkoholu utrudnia wychodzenie zarówno z zatrucia alkoholowego, jak i nikotynowego. Kac jest wtedy większy.

Co robić, by się go pozbyć? Lekarze odradzają picie kawy i energetyków, bo to prowadzi do dalszego odwodnienia organizmu i utraty elektrolitów. Rzecz w tym, by je zatrzymać i zwiększyć ich ilość. Gotowe porcje elektrolitów można kupić w aptece. Możemy też sami zrobić sobie taką mieszankę – z cukru, soli kuchennej i sody oczyszczonej. Znawcy twierdzą, że najlepszy na kaca jest sok z ogórków.

Czy warto pić, skoro negatywne skutki delektowania się alkoholem bywają większe niż przyjemność, jaką chwilowo odczuwamy? Niektórzy amerykańscy naukowcy wywodzą naszą słabość do tej ulubionej trucizny z teorii ewolucji. – W pradawnych czasach – tłumaczą – drożdże pomagały nam rozpoznać, czy owoc, który chcemy zjeść, jest dojrzały. Informował nas o tym zapach etanolu – produktu fermentacji drożdży, który ulatniał się z owoców. Taka naturalna selekcja promowała u naszych przodków uwrażliwienie zmysłu zapachu na etanol. Prof. Robert Dudley z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley wierzy, że wciąż mamy wrodzoną skłonność do wyczuwania alkoholu, a jego aromat budzi w nas pozytywne skojarzenia. Według tej teorii za każdym razem, kiedy czujemy zapach wódki lub wina, przyjemność zalewa nam mózg, jeszcze zanim się napijemy. Angielscy badacze z uniwersytetu w Cambridge tłumaczą te odruchy bardziej prozaicznie: winowajcą naszych alkoholowych upojeń są kieliszki. Dowodzą, że ich pojemność (chodzi głównie o kieliszki do wina) zwiększyła się w ciągu ostatnich 300 lat z 66 ml w 1700 roku do nawet 449 dzisiaj. – Działają tu – mówią – dwa główne mechanizmy: pojemność – im większy kieliszek, tym więcej w niego wlewamy, oraz nasza percepcja – ta sama ilość alkoholu wygląda na mniejszą w większym naczyniu. Tak więc, choć jeden kieliszek alkoholu wydaje się nam raczej bezpieczną używką, czasem możemy się nim po prostu upić.

BWO

Na podstawie informacji zamieszczonych w grudniowym dodatku „Gazety Wyborczej” – „Tylko zdrowie”.

 


Powrót do spisu treści

natura i sport

 

Nie tylko dla nietoperzy

Spowity w ciemności świat podziemnych jaskiń, stalaktytów i stalagmitów, ukrytych korytarzy, pieczar, grot i skalnych komnat. Jak dotrzeć do podziemnego wymiaru świata?

Jeżeli tylko nie mamy klaustrofobii, to nie istnieją żadne ograniczenia, żeby stać się grotołazem. Zresztą polskie jaskinie są tak zróżnicowane, że aby je odwiedzić, niekoniecznie trzeba pełznąć wąskimi tunelami. W części z nich, tych udostępnionych turystycznie, poprowadzone są wygodne trasy dla zwiedzających pod opieką przewodnika, tak jak na przykład w fascynującej Jaskini Raj na Kielecczyźnie. A jeśli ktoś lubi dreszczyk emocji, znajdzie i takie jaskinie, które można zwiedzić bez narażania się na niebezpieczeństwo, mimo że ręka człowieka nic w nich nie zmieniła i nie mają żadnych udogodnień. To trochę tak jak z oglądaniem thrillerów – przeżywamy emocje, niekiedy silne, lecz jednocześnie kontrolujemy sytuację. Wreszcie jaskinie to także wyzwanie dla doświadczonych eksploratorów; nigdy nie wiadomo, co kryje się dalej. Wiele jaskiń i grot jest dotychczas słabo zbadanych, niejednokrotnie przekopanie się przez kamienne usypisko odkrywa drogę do kolejnych korytarzy, w których nie stanęła dotychczas ludzka noga.

Zaginiony Raj i Smocza Jama

W świecie, w którym coraz mniej jest miejsc do odkrycia, równoległy, podziemny świat nadal skrywa znacznie więcej, niż zdołaliśmy się o nim dowiedzieć. Wspomniana już Jaskinia Raj, najpiękniejsza z dotychczas odnalezionych jaskiń krasowych Polski, czekała na odkrycie kilkaset milionów lat, z krótką przerwą na czasy, kiedy zamieszkiwali ją Neandertalczycy. Po nich byli dopiero chłopcy, którzy przypadkiem w latach 60. XX wieku natrafili na wejście do urzekającego podziemnego królestwa, kryjącego dziesiątki tysięcy naciekowych sopli, pereł jaskiniowych, zbierających kropla po kropli wodę mis i formacji nazywanych polami ryżowymi.

Wydawałoby się, że nie ma groty lepiej poznanej niż turystycznie popularna Smocza Jama schodząca do wnętrza wawelskiego wzgórza. Oficjalnie do zwiedzania udostępnionych jest kilkadziesiąt metrów korytarzy (polecam, Smocza Jama ma w sobie coś dzikiego, pierwotnego, czuje się, jakby drzemała lub tylko udawała drzemkę, stwarzając pozory miejsca okiełznanego przez człowieka). Tymczasem badania speleologiczne wykryły sto sześćdziesiąt metrów korytarzy wiodących jeszcze głębiej – tych się nie zwiedza, są wąskie, śliskie, a żeby przejść do końca, trzeba pokonać tzw. syfon, czyli opadający fragment tunelu, wypełniony wodą aż po sklepienie. Z pewnością jednak to jeszcze nie wszystkie tajemnice smoczego leża, wydrążonego tysiącami lat pracy wody w wapiennym wzgórzu królewskiego zamku…

Najbardziej jadowity pająk mieszka w jaskini

Na skutek izolacji od świata zewnętrznego fauna jaskiń jest bardzo osobliwa. Nietoperze to najmniej niezwykli mieszkańcy świata podziemi. Wiele gatunków latających ssaków wykorzystuje jaskinie zarówno jako miejsca odpowiednie na schronienie przed promieniami słońca po krótkiej i gorącej letniej nocy spędzonej na gonitwach za ćmami, jak i na zimową hibernę, bez obawy, że ich drobne uśpione ciałka się wyziębią. Jaskinie bowiem, o ile są wystarczająco głębokie i izolowane, zachowują stałą temperaturę przez cały rok. W lecie oddają chłód zgromadzony przez zimę, natomiast zimą, wypełnione ogrzanym letnim powietrzem, nigdy nie wyziębiają się zbytnio, a temperatura zawsze oscyluje w okolicy kilku stopni Celsjusza powyżej zera.

Jaskinie (a także niektóre piwnice i różnego rodzaju podziemne tunele) są siedliskiem sieciarza jaskiniowego Meta menardi, najbardziej jadowitego pająka w Polsce. Tułów dorosłych osobników jest wielkości sporego orzecha laskowego. Nie jest jednak niebezpieczny dla ludzi, a jego ewentualne ukąszenie jest wprawdzie bardzo bolesne, lecz niegroźne.

Im głębiej pod ziemię, tym dalej wkraczamy w świat stworzeń, które wyrzekły się światła i posługują się tylko dotykiem i węchem. Jednym z nich jest pozbawiony pigmentu kiełż studniczek z rodzaju Niphargus, reliktowy skorupiak epoki lodowcowej, który schronienie znalazł, chowając się coraz dalej i dalej pod ziemię, do podziemnych rzek, stawów i żył wodnych drążących głębiny ziemi.

Od krasu po lodowe tunele

Świat jaskiń polskich jest wbrew powszechnemu mniemaniu nadal mało poznany, a przy tym urozmaicony, i długo jeszcze nie przestanie nas zadziwiać. Najliczniejsze jaskinie to jaskinie krasowe, szczególnie częste na południu kraju: od Sudetów, przez Wyżynę Krakowsko-Częstochowską (to teren o szczególnym nasyceniu jaskiniami krasowymi), Góry Świętokrzyskie, aż po wschodnie krańce Karpat, utworzone w procesie rozpuszczania i wymywania skał wapiennych przez wodę. To w nich można podziwiać bogactwo form skalnych i niesamowitych nacieków. Miliony lat pracowitego żłobienia i rozmywania wapieni wytworzyły cuda podziemnego świata, których nie znajdziemy na powierzchni.

Jedną z największych krasowych ciekawostek jest jaskinia Studnisko w rezerwacie przyrody Sokole Góry koło Olsztyna (tego na Śląsku). Studnisko to gigantyczna skalna dziura, jaskinia wiodąca wprost w głąb ziemi, głęboka na przeszło 70 metrów. Kto chciałby ją eksplorować, musi najpierw nastawić się na 30 metrów swobodnego zjazdu po linie!

Nasze jaskinie to nie tylko kras. W Karpatach i Sudetach częste są jaskinie powstałe na skutek osuwania się terenu i pękania skał. Jaskinia Zbójecka na szczycie Łopienia w Beskidzie Niskim, mimo swoich rozmiarów (dotychczas zbadano ponad 400 metrów korytarzy), oficjalnie „odkryta” została dopiero w latach 90. ubiegłego wieku. Wcześniej znana była jedynie z miejscowych opowieści i legend o zbójnikach ukrywających w niej skarby lub o zwierzętach, na przykład lisach, które w tajemniczy sposób znikały, by pojawić się po drugiej stronie góry. Badania grotołazów potwierdziły istnienie rozległych korytarzy.

Jaskinia Niedźwiedzia w Sudetach odkryta została przypadkiem, podczas wysadzania bloków marmuru. Z początku myślano, że odnaleziono pradawne cmentarzysko – oczom pierwszych ludzi, którzy zajrzeli do jej wnętrza, ukazały się bowiem niezliczone kości. Wkrótce okazało się, że są to kości pradawnych zwierząt, które zamieszkiwały jaskinię od zarania dziejów. O tej zamierzchłej historii świadczą dziś nazwy poszczególnych części jaskini: Sala Lwa Jaskiniowego, Sala Mastodonta itp. Przypuszcza się, że jaskinia może być znacznie dłuższa, niż dotychczas udało się wykazać, i prawdopodobnie można by dotrzeć podziemnymi korytarzami i szczelinami poza granicę Polski, aż na czeską stronę.

W masywie Czerwonych Wierchów w Tatrach Zachodnich znajduje się Jaskinia Lodowa pod Ciemniakiem. Już sama nazwa określa, z jakim fenomenem mamy w niej do czynienia: w jaskini przez cały rok zalega lód tworzący najrozmaitsze fantazyjne nacieki i lodospady. W komorze wstępnej, zwanej Kozią Kolebą, która pozbawiona jest lodu, niekiedy chronią się kozice.

Mieszkańcy podziemnej komnaty

O tym, jakie niespodzianki czekają grotołazów, niedawno miałem okazję przekonać się osobiście. Inwentaryzując miejsca zimowania nietoperzy na Jurze, natrafiłem na zagłębienie w dnie lasu. Zagłębienie, rodzaj niewielkiego wąwoziku, kończyło się otworem prowadzącym… – tego właśnie nie było widać, dokąd prowadził ciemny otwór. Postanowiłem to sprawdzić. Zszedłem w dół i ostrożnie zanurzyłem się w ciemność. Z początku pomagały mi resztki dziennego światła, wpadające od strony otworu, ale już po chwili musiałem włączyć latarkę czołówkę.

Po kilkudziesięciu krokach dotarłem do końca jaskini. Rozejrzałem się. Nie, to nie był koniec. Dalej prowadził wąski tunel wysoki na kilkadziesiąt centymetrów i niewiele szerszy. Postanowiłem kontynuować eksplorację (reszta ekipy została na zewnątrz – badając jaskinie, zawsze należy zachować ostrożność i robić to z kimś, kto w razie czego wezwie pomoc). Kiedy na chwilę zgasiłem latarkę, żeby wczuć się w atmosferę jaskini, ogarnęła mnie niezgłębiona ciemność. Włączyłem ponownie światełko i ruszyłem dalej w głąb. Po kilku metrach czołgania się po kamiennych odłamkach wyścielających dno przesmyku teren zaczął się podnosić. Poczułem, że znalazłem się w większym pomieszczeniu. Omiotłem otoczenie snopem światła. Podziemna komnata! Wysoko wysklepiona, o wapiennych, pokrytych naciekami ścianach. Musiały powstawać przez tysiące lat.

Wróciłem do rzeczywistości, przypominając sobie o celu wyprawy. Nietoperze. Były! Na ścianie, obok mnie, otulone błoniastymi skrzydłami zwisały głową w dół dwa filigranowe podkowce małe. Nie chciałem ich obudzić – wybudzenie z hibernacji jest dla nietoperzy bardzo kosztowne energetycznie i może skończyć się ich śmiercią. Taka obserwacja mi wystarczała. Jaskinia była miejscem zimowania latających ssaków. Znajomość zimowych kryjówek nietoperzy pozwala na skuteczniejszą ich ochronę, lecz przy sprawdzaniu takich miejsc (może to być nie tylko jaskinia, ale też strych, bunkier, szczelina w budynku, poddasze itp.) trzeba zachować ostrożność, żeby nie zaszkodzić nietoperzom niewłaściwym zachowaniem. Szybko wycofałem się więc, odnotowując obserwację w pamięci. Przy okazji zauważyłem jeszcze złocistą ćmę szczerbówkę ksieni, która również postanowiła przeczekać zimę w podziemnej kryjówce.

Poznawanie podziemnego świata najlepiej zacząć od wizyty w jaskini udostępnionej turystycznie, którą można zwiedzać z przewodnikiem. Jeżeli osobliwości podziemnych korytarzy, skrywających dużo więcej, niż dotychczas zostało odkryte, wydadzą się komuś pociągające i warte zgłębienia, właściwym krokiem będzie odwiedzenie klubu speleologicznego, gdzie można zasięgnąć wszelkich informacji, a nawet zapisać się na kurs grotołaza.

Przemysław Barszcz

 


Powrót do spisu treści

szkolenie

 

Gramy w szachy

W szachach bicie nie jest obowiązkowe

Częstym błędem szachisty jest oczekiwanie na automatyczne odbicie wymienianej figury lub na obowiązkowe zabranie poświęconej bierki. W szachach nie ma jednak obowiązku bicia i przeciwnik może propozycję wymiany zignorować, a ofiary nie przyjąć. Niedawno oglądałem takie oto zakończenie partii dwóch piętnastoletnich juniorek:

Białe: Kb1, He2, Wd1, Wh1, Sd2, a2, b2, c2, f3, g4, h3

Czarne: Kg8, Hb7, Wd8, Wf8, Sd5, a6, b4, e5, f7, g7

Czarne przeprowadziły pozornie wygrywającą kombinację: 1...Sc3+!? 2.bc3 W:d2! (2…bc3+? 3.Sb3) i białe skapitulowały, widząc‚ że zarówno po 3.H:d2 bc3+, jak i po 3.W:d2 bc3+ dostają mata. Tymczasem bicie wieży wcale nie było obowiązkowe. Po prawidłowym 3.He4! (słabsze 3.Hc4 bc3+ 4.Hb3 W:d1+ 5.W:d1 H:f3) 3...H:e4 (praktycznie wymuszone) 4.fe4 W:d1+ 5.W:d1 bc3 powstawała równa końcówka wieżowa. Tego typu przypadki spotkać można
i w szachowej klasyce.

  1. Duras – D. Przepiórka

Wrocław 1912

Białe: Kh1, He2, We1, Wf1, Se5, Sg3, a2, b2, c3, g2, g5, h2

Czarne: Kg8, Hc5, Wd8, We7, Gb7, Sd7, a7. b6, e6, f7, g7, h7
Białe wybrały efektowne posunięcie 1.S:f7?, licząc wariant 1...W:f7? 2.W:f7 K:f7 3.H:e6+ Kf8 4.Wf1+ Sf6 5.gf6 ze zwycięskim atakiem. Czarne zareagowały jednak spokojnie 1...Wf8! i okazało się, że sytuacja białych stała się krytyczna: 2.Se5?! Lepsze 2.b4, aby przegonić hetmana z przekątnej a7-g1, chociaż i wówczas po 2...Hc6 3.g6 hg6 4.Sg5 H:c3 czarne też zostawały z przewagą materialną (5.S:e6? W:f1+ 6.H:f1 H:b4) 2...W:f1+ 3.S:f1 S:e5 4.H:e5 Hf2! Groźba mata na g2 przynosi czarnym zysk jakości 5.Hb8+ (5.He2?? G:g2x; 5.Hg3 G:g2+) 5...Kf7 6.g6+ hg6 7.Hg3 G:g2+ 8.H:g2 H:e1 9.Kg1 Kg8 10.Ha8+ Kh7 i czarne łatwo zrealizowały przewagę materialną.

Białe: Kh1, Ha6, Wf1, Gf7, g2, h2

Czarne: Kh8, He4, Wd8, Sf6, e5, g7, h7

W tej pozycji narzuca się 1.W:f6, bo przecież po 1…gf6?? jest 2.H:f6x, a po 1…Wd1+ 2.Wf1. Okazuje się jednak, że kombinacja jest niepoprawna z uwagi na zaskakujące 1…Hc6! i wobec gróźb mata na 1. linii białe muszą oddać całą wieżę.

  1. Ree – G. Sax

Amsterdam 1983

Białe: Kg1, Hc2, Wa7, We1, Ge3, b2, d5, f2, g3, h2

Czarne: Kg8, Hd8, Wb6, Wf8, Ge5, b4, c5, d6, f7, g5, h6

1.G:c5 Wstęp do forsownego wariantu, który miał przynieść białym materialną równowagę 1…Hc8! Niedobre było 1...G:g3? 2.G:b6. Również wariant 1…Wb5 2.Ge3 W:d5? 3.Hc6! Wa5 4.Gb6 był korzystny dla białych 2.We2? Jeśli 2.Hc1, to 1…Wb5 lub 1…G:b2. Najwięcej szans dawało 2.W:e5!? de5 3.Wa5 We8 4.Hd2 Wb7 5.G:b4 z małą rekompensatą za jakość. Białym wydawało się, że broniąc wieżą hetmana, wyjaśniły sytuację, ale nastąpiło wtrącenie 2...b3! Hetman musi teraz odejść na niebronione pole 3.Hc1 (3.Hc4 Gg7) 3...Gd4! (ale nie 3...Gg7? 4.Ge3)

0-1

Czasami próba wymiany kończy się natychmiastową porażką, bo przeciwnik dysponuje szybko rozstrzygającymi groźbami i nie zwraca w ogóle uwagi na utratę bierki.

  1. Bogolubow – A. Gussong

Niemcy 1939

Białe: Kg1, He2, Wa1, Wf1, Gc1, Gd3, Sf5, a2, b2, c3, e5, f2, g2, h2

Czarne: Kg8, Hd7, Wa8, Wf8, Gb7, Ge7, Sc5, a7, b6, c7, d5, f7, g7, h7

Po 1...S:d3? (1...Kh8=) kapitulację wymusiło 2.Hg4! z podwójną groźbą 3.H:g7x oraz 3.Sh6+ ze zdobyciem hetmana.

W niektórych sytuacjach zabicie bierki umożliwia przeciwnikowi przeprowadzenie matowej kombinacji.

  1. Bruck – B. Gandolf

1939

Białe: Kh2, Hb5, Wd1, Wd7, Gb1, Gc1, a2, e3, f2, g2, g3

Czarne: Kg8, Hc8, Wc7, We6, Gb7, Ge7, a7, e5, f7, g7, h7

Po 1.W:c7?? (prawidłowe 1.Gf5!) białe dostały efektownego mata 1…Wh6+ 2.Kg1 Wh1+! 3.K:h1 Hh3+ 4.Kg1 H:g2x!

Najczęstszym błędem przy próbach wymiany jest właśnie przeoczenie wtrąconego posunięcia. Po zabiciu bierki przeciwnik najpierw stwarza nowe zagrożenie, a figurę odbija później:

  1. Rossetto – J. Sherwin

Portoroż 1958

Białe: Kg2, We2, Gb3, Gb4, a4, d5, g4, h3

Czarne: Kg8, Wa1, Gf6, Sd6, b7, e7, f4, f7, h6

Ruch 1...Wb1 wydawał się białym niegroźny, bo przecież można zagrać 2.G:d6, np. 2...ed6 3.Gc2 czy 2...W:b3 3.G:f4. Czarne wtrąciły jednak szach 2…f3+!, co wymusiło kapitulację, gdyż po 3.K:f3 W:b3+ 4.Kg2 ed6 (dopiero teraz!) białe zostają bez figury.

  1. Sopkow – O. Moisjejew

Moskwa 1952

Białe: Kh1, Gb6, Gg2, Sc6, b2, c5, h2

Czarne: Kh8, Gb3, Gd4, Se3, g6, h7

Mając do wyboru bicie na b2 lub c5, czarne wybrały tę drugą możliwość 1...G:c5? 2.G:c5 S:g2 Pozornie wszystko jest w porządku: 3.K:g2 Gd5+ i 4…G:c6; 3.Gd4+ Kg8 4.Se7+ Kf7 5.S:g6 K:g6 6.K:g2 czy 3.Sd4 Gd5 z remisową pozycją we wszystkich przypadkach. Uwadze czarnych uszło jednak inne wtrącenie 3.Se7! Nie ma czasu na ucieczkę skoczka g2, bo grozi 4.Gd4x 3...Kg7 4.K:g2 Kf7 5.Kf3 i białe wygrały.

  1. de la Villa – M. Illescas Cordoba

Pamplona 1999

Białe: Kg2, Gd1, Sb3, a4, bc, c2, e4, f4, g3, h2

Czarne: Kh8, Ge3, Ge8, a5, b6, c4, c7, f6, g7, h7

Po odejściu skoczka ginie pionek a4. Białe postanowiły więc wtrącić 1.Kf3, aby wywalczyć dla skoczka pole d2 1…Gg1 2.Kg2? Nieudana próba remisowego szantażu. Należało pogodzić się z gorszą pozycją po 2.Sd2 c3! 3.bc3 G:a4 2…cb3 3.K:g1 Teraz czarne znalazły wygrywające wtrącenie: 3…Gh5! (4.G:h5 bc2) i białe złożyły broń.

Wtrącone posunięcie bywa czasami główną ideą przeprowadzanej kombinacji:

  1. Miles – J. Martin

Birmingham 1977

Białe: Kg1, He3, Wc1, Wc5, Sf3, a2, b2, d4, f2, g2, h2

Czarne: Kg7, Hd6, Wa8, Wf8, Gb5, a5, c6, e6, f6, g6, h7

1.a4! G:a4 (1…Ga6 2.W:c6) 2.Ha3 Gb5 3.W:b5! Wieży zabić nie można, bo zaatakowany jest hetman 3…H:a3 4.Wb7+! Wtrącone posunięcie, dzięki któremu wieża ucieka spod bicia. Czarne poddały się. Po 4...Kg8 5.ba3 zostają bez figury.

Ryszard Bernard

 


Powrót do spisu treści

szkolenie

 

Gramy w warcaby

W ubiegłym roku w Kranewie odbyły się II Mistrzostwa Świata Osób Niepełnosprawnych w Warcabach Stupolowych. Reprezentowało nas dwóch zawodników, w tym Wojtek Woźniak. Obie poniższe analizy przedstawiają jego partie. Pierwsza obrazuje zwycięstwo w dość agresywnej pozycji.

WojciechWoźniak – Viktor Nikita

II MŚ Niepełnosprawnych w Warcabach

31.08.2017 r., Kranewo

  1. 32-28 18-23 2. 34-29 23x34 3. 40x29 20-25 4. 37-32 14-20 5. 41-37 10-14 6. 46-41 5-10 7. 28-23 19x28 8. 32x23

Białe już w początkowej fazie gry wtargnęły na pole przeciwnika, odważna to decyzja.

8… 17-22 9. 38-32 13-18 10. 43-38

Białe: 47, 48, 49, 50, 41, 42, 44, 45, 36, 37, 38, 39, 31, 32, 33, 35, 29, 23

Czarne: 1, 2, 3, 4, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 14, 15, 16, 18, 20, 22, 25

Należało uruchomić bandowego piona 35 i partia mogła szybko się uprościć: 10. 35-30 25x34 11. 39x30 22-27 12. 31x13 8x39 13. 44x33 20-24 14. 30x19 14x34 15. 50-44.

10... 8-13

Czarne powinny odważnie zaatakować nieprzygotowaną formację białych i łatwo zdobyć piona: 10... 20-24 11. 29x20 15x24 12. 33-28 18x29 13. 28x17 12x21 14. 45-40. Pionka nie sposób już odzyskać.

  1. 31-27 22x31 12. 36x27 11-17 13. 48-43 2-8 14. 35-30 25x34 15. 29x40 18x29 16. 33x24 20x29 17. 27-22 17x28 18. 32x34

Białe: 47, 49, 50, 41, 42, 43, 44, 45, 37, 38, 39, 40, 34

Czarne: 1, 3, 4, 6, 7, 8, 9, 10, 12, 13, 14, 15, 16

Pozycja mocno się uprościła, pora na nowo budować pozycje.

18… 6-11 19. 39-33 11-17 20. 44-39 16-21 21. 50-44 21-26 22. 33-28 17-21 23. 39-33 13-18 24. 44-39 9-13 25. 34-29 12-17 26. 40-34 18-22

Niezrozumiałe, po co czarne piony kierują się w stronę band, osłabiając centrum.

  1. 45-40 8-12 28. 29-23 22-27

Białe: 47, 49, 41, 42, 43, 37, 38, 39, 40, 33, 34, 28, 23

Czarne: 1, 3, 4, 7, 10, 12, 13, 14, 15, 17, 21, 26, 27

Nietypowa pozycja.

  1. 34-29 7-11 30. 40-34 11-16 31. 37-32 3-9 32. 41-37 27-31 33. 34-30 13-18 34. 30-24 18-22

Białe: 47, 49, 42, 43, 37, 38, 39, 32, 33, 28, 29, 23, 24

Czarne: 1, 4, 9, 10, 12, 14, 15, 16, 17, 21, 22, 26, 31

Najpewniej czarne nie zauważyły tej groźby lub liczyły, że po niej białe otrzymają słabe długie skrzydło. Skrzydło zostało osłabione, ale nie na tyle, by warto było ofiarować swojego piona.

  1. 32-27 21x41 36. 47x7 1x12 37. 42-37 14-20 38. 24-19 9-13 39. 19x8 12x3 40. 38-32 20-25 41. 23-18 3-8

Gwóźdź do trumny – białe przeprowadzają nietrudną kombinację.

  1. 18-13 8x19 43. 28-22 17x28 44. 32x5.

Czarne się poddały.

2-0

Druga partia to rollercoaster formacji: od klasyki, poprzez klina, aż do bandowych pionów.

Wojciech Woźniak – Mikhail Krylow

II MŚ Niepełnosprawnych w Warcabach

28.08.2017 r., Kranewo

  1. 32-28 18-23 2. 34-29 23x34 3. 40x29 12-18 4. 44-40 7-12 5. 50-44 1-7 6. 37-32 20-24 7. 29x20 15x24

Ruch zmierzający do pozycji klasycznej.
8. 41-37 18-23 9. 40-34 10-15 10. 44-40 13-18 11. 46-41 8-13 12. 31-27 4-10

Pion z pola 4 może być potrzebny na dalszym etapie partii, oczywiście korzystniejsze było zagranie 5-10.

  1. 36-31 17-21 14. 41-36 21-26 15. 49-44 2-8

Białe: 47, 48, 42, 43, 44, 45, 36, 37, 38, 39, 40, 31, 32, 33, 34, 35, 27, 28

Czarne: 3, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 18, 19, 23, 24, 26

Kolumny gotowe, czas zaatakować długie skrzydło czarnych.

  1. 34-29 23x34 17. 40x20 15x24 18. 44-40 18-23 19. 39-34 10-15 20. 33-29 24x22 21. 27x29 12-18

Inna możliwość: 21... 14-20 22. 29-23 19x28 23. 32x23 5-10 24. 38-32 10-14 25. 43-38.

  1. 38-33 7-12 23. 42-38 5-10 24. 47-42 11-17 25. 43-39 19-23 26. 48-43

Odpowiedzialna decyzja, złoty pion może odgrywać tu kluczową rolę.

26… 17-21 27. 35-30 12-17 28. 30-24 17-22 29. 40-35

Białe: 42, 43, 45, 36, 37, 38, 39, 31, 32, 33, 34, 35, 29, 24

Czarne: 3, 6, 8, 9, 10, 13, 14, 15, 16, 18, 21, 22, 23, 26

29… 14-20

Błąd pozycyjny, ogromną przewagę ukazuje wariant: 29... 6-11 30. 35-30 21-27 31. 32x21 16x27. Teraz białe, w obliczu katastrofy, mogą zdecydować się na „szaloną damkę”, ale pozycja i tak będzie niezwykle trudna do zremisowania. 32. 24-19 13x35 33. 34-30 23x25 34. 33-28 22x44 35. 31x2 11-16 36. 43-39 44x33 37. 38x29 9-13 38. 2x24 25-30.

  1. 31-27 22x31 31. 36x27 10-14 32. 33-28 14-19 33. 35-30 18-22 34. 28x17 21x12 35. 29x7 20x40 36. 45x34 8-12 37. 7x18 13x31

Białe: 42, 43, 37, 38, 39, 32, 34, 30

Czarne: 3, 6, 9, 15, 16, 19, 26, 31

Obiektywnie to czarne mają przewagę, ale trudno ocenić, czy wystarczającą do zwycięstwa.

  1. 32-28 6-11 39. 34-29 11-17 40. 29-24 9-13 41. 30-25 19x30 42. 25x34 31-36 43. 28-23 16-21 44. 39-33 21-27 45. 33-28 3-8 46. 34-30 15-20 47. 30-25 20-24

Białe: 42, 43, 37, 38, 28, 23, 25

Czarne: 8, 13, 17, 24, 26, 27, 36

Po prostej wymianie pozycja jest remisowa.

  1. 23-18 13x33 49. 38x20 26-31 50. 37x26 36-41 51. 42-37 41x32 52. 20-14 32-37 53. 14-10 37-41 54. 10-5 41-46 55. 43-38 8-13 56. 25-20 27-31 57. 26x37 46x25 58. 5-23 25-20 59. 23-1 20x47.

Remis.

1-1

Damian Jakubik

 


Powrót do spisu treści

Smartfon bez tajemnic

Nie radzisz sobie z nowymi technologiami? Chciałbyś wysyłać maile, robić zakupy online i surfować po internecie, ale nie wiesz jak? Najwyższy czas wziąć udział w szkoleniu z zakresu obsługi smartfona i komputera!

Stowarzyszenie „Cross” ogłasza nabór uczestników – osób pełnoletnich z orzeczonym znacznym lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności z tytułu dysfunkcji wzroku – na szkolenie współfinansowane ze środków PFRON z zakresu obsługi smartfona i komputera. Ma ono na celu zwiększenie samodzielności osób niewidomych i słabowidzących poprzez podniesienie ich umiejętności w komunikowaniu się i docieraniu do informacji.

Szkolenie składa się z czterech tygodniowych zjazdów organizowanych w Sękocinie Starym pod Warszawą. Wszystkie będą odbywały się w hotelu „Groman”, al. Krakowska 76, Sękocin Stary, 05-090 Raszyn (www.groman.pl) w następujących terminach:

zjazd 1 – 28.04-5.05.2018

zjazd 2 – 16-23.06.2018

zjazd 3 – 14-21.07.2018

zjazd 4 – 4-11.08.2018

Cykl spotkań zakończy się egzaminem i uzyskaniem, po jego zdaniu, zaświadczenia o ukończeniu szkolenia.

Uwaga! Warunkiem przystąpienia do egzaminu końcowego i otrzymania zaświadczenia jest udział we wszystkich czterech zjazdach. Prosimy zatem o dokładne przeanalizowanie wyżej wymienionych terminów i upewnienie się, czy będą mogli Państwo wziąć udział w całym cyklu spotkań. Osoby, które nie usprawiedliwią nieobecności, będą usuwane z listy uczestników, bez prawa powrotu do projektu. Organizator zastrzega, że osobom usuniętym lub tym, które same zrezygnują z dalszego udziału w projekcie, nie będzie zwracana opłata za udział. Dodatkowo przerwanie uczestnictwa będzie miało w przyszłości wpływ na kwalifikację do imprez, obozów i szkoleń organizowanych przez Stowarzyszenie „Cross”.

Uwaga! Każdy beneficjent jest zobowiązany do przywiezienia na szkolenie swojego smartfona z systemem Android w wersji nie niższej niż 5.0 lub iOS. Mile widziani będą uczestnicy z własnym sprzętem komputerowym (laptop) i oprogramowaniem (system operacyjny Microsoft Windows 8 lub wyższy).

Komplet dokumentów zgłoszeniowych do projektu „Smartfon bez tajemnic” należy dostarczyć osobiście lub pocztą tradycyjną do biura Stowarzyszenia „Cross” w Warszawie najpóźniej do 18 kwietnia 2018 r. Adres biura Stowarzyszenia „Cross”: ul. Konwiktorska 9, 00-216 Warszawa. Formularze do pobrania dostępne są na stronie: http://www.cross.org.pl/aktualnosci/nabor-uczestnikow-na-szkolenie-z-zakresu-obslugi-smartfonu-i-komputera.

O zakwalifikowaniu do udziału w projekcie zdecyduje komisja rekrutacyjna. Pod uwagę będą brane wyłącznie zgłoszenia kompletne i poprawne pod względem formalnym. Odpłatność za udział w szkoleniu „Smartfon bez tajemnic” wynosi 200 zł od uczestnika (łącznie za 4 zjazdy). Wpłaty należy dokonać przelewem na rachunek bankowy Stowarzyszenia „Cross” w ciągu 3 dni roboczych od otrzymania informacji potwierdzającej udział w szkoleniu, tj. do 23 kwietnia 2018 r. Numer rachunku zostanie podany przez koordynatora projektu. Brak wpłaty w wymaganym terminie będzie skutkował usunięciem danej osoby z listy uczestników.

Planowane są również kolejne dwie edycje projektu w terminach: od września do grudnia 2018 r. oraz od stycznia do marca 2019 r. W przypadku, gdy dana osoba nie zakwalifikuje się na szkolenie w terminie kwiecień – sierpień 2018 r., będzie mogła (bez ponownego przesyłania dokumentów) uczestniczyć w procesie rekrutacji na kolejną edycję.

W przypadku jakichkolwiek pytań lub wątpliwości prosimy o bezpośredni kontakt telefoniczny z koordynatorem projektu Adamem Dzitkowskimn, numer telefonu: 519 572 681, lub mailowo na adres: ania@cross.org.pl. W zgłoszeniach i rozmowach telefonicznych prosimy powoływać się na tytuł projektu: „Smartfon bez tajemnic”.

Serdecznie zapraszamy do uczestnictwa!


Powrót do spisu treści